Kosmiczny dworzec, luksusowy bar mleczny, pączki od Norbiego i muzeum zabawek pełne dobrego designu. Do tego zero kolejek, puste ulice, całe muzea tylko dla mnie. Tak, Kielce w styczniu to raj introwertyków. No prawie.
[TEKST PODCHODZI ZE STYCZNIA 2018]
W Kielcach, na mocno sfatygowanym dworcu kolejowym, melduje się chwilę po 9. Budynek najwyraźniej przespał swoją kolejkę na unijną forsę, bo jako żywo przypomina Warszawę Wschodnią za starych (nie)dobrych czasów. Ale mniejsza o dworzec PKP. Nawet, gdy w końcu załapie się na jakiś remont, nie będzie czym się podniecać. Co innego dworzec autobusowy. To jest Szanowni Państwo zjawisko godne wzmianki i bliższego rozpoznania.
W Kielcach wylądowało UFO
A przedsiębiorczy Kielczanie przejęli spodek i zaadoptowali go na dworzec PKS.
Oddany do użytku w czterdziestą rocznicę PRL kosmiczny dworzec – rotunda to ikona. Miasta i architektury. Przez lata opierał się zakusom wyburzenia albo (o zgrozo) obudowania galerią handlową. Remontom zresztą też, obrastając brudem i kolejnymi przybudówkami. Ale podobno to już nie wróci, bo będzie modernizacja. W oczekiwaniu na tę doniosłą chwilę, dworzec już zamknięto. Spóźniłam się. Oględzin środka nie było.
Pytają Szanowni Państwo jakie są Kielce w styczniu?
Wymarłe.
Stolica świętokrzyskiego nawet latem nie okupuje szczytu listy najbardziej pożądanych turystycznych (tfu) destynacji, a co dopiero w styczniu, w dżdżystą i zimną niedzielę. Na Sienkiewicza (ulicy – osi miasta) prócz mnie i szukających minionego dnia żuli, nie ma żywego ducha. Z drugiej strony nie ma też żadnego powodu, aby po Sienkiewce szwendać się w niedzielny ranek.
Zgłodniały turysto wybij sobie z głowy śniadanie w Kielcach. Pomijając McDonalda, nieliczne pozostałe lokale gastronomiczne i tak są zamknięte. Otworzą się później, jeśli w ogóle. O sklepach nawet nie ma co wspominać. W niedzielę w Kielcach nie pompuje się PKB. A liczba witryn z kartką „lokal do wynajęcia” każe zastanawiać się, czy w pozostałe dni jest cokolwiek lepiej.
Na reprezentacyjnym deptaku króluje kebab, kredyty i sklepiki wszystko (nawet nie po 5 bo) po 1,5 złotego. Do tego jeden neon w stanie rozkładu i trochę starych budynków z ciekawymi fasadami. W większości, niestety, dotkniętych szyldozą.
Kielce w pigułce
Pomysł, aby akurat w ten weekend wybrać się do Kielc nie wziął się znikąd. Wziął się z internetu. Przypadek sprawia, że trafiam na zapowiedź spaceru Kielce w pigułce, który od kilku lat organizuje Jakub Juszyński. Zapisów brak, udział bezpłatny. Pomyślałam – czemu nie i tak wylądowałam w Kielcach.
Na miejsce zbiórki, przy kościele św. Wojciecha, idę trochę z duszą na ramieniu, bo co jeśli lodowata mżawka wystraszyła towarzystwo i w międzyczasie spacer odwołano? Nie odwołano. Ba, na starcie okazało się, że zwiedzanie z Jakubem ma rzeszę wiernych wielbicieli.
Trasa to faktycznie były Kielce w telegraficznym skrócie. Bez wchodzenia w niuanse, w niecałe dwie godziny Jakub prowadzi na rynek, do katedry, Pałacu Biskupów Krakowskich, a potem wypuszcza nas poza ścisłe centrum. Do nieczynnej miejskiej łaźni, zrujnowanego browaru (urbex!), a także do dawnego kamieniołomu, czyli Kadzielni. Skojarzenia z krakowskim Zakrzówkiem jak najbardziej na miejscu.
Podobne spacery Jakub Juszyński organizuje przez cały rok. Warto się wybrać. Z zastrzeżeniem, że to zwiedzanie dość powierzchowne (czytaj bez zaglądania do wnętrz i wdawania się w niuanse, za to z lekkim narracyjnym chaosem). Ale mi taka pigułka z Kielc wystarczy.
Museuming a’la Kielce
Resztę dnia spędzam w muzeach. Po namyśle decyduje się na wizytę w trzech. Co wcale nie wyczerpuje tematu muzea w Kielcach.
Zaczynam w Muzeum Zabawek i Zabawy (Plac Wolności 2). Jest świetne!
Muzeum pomyślane jest jako atrakcja dla rodzin z dziećmi, ale trudno jednoznacznie osądzić komu bardziej się spodoba. Ja – stary koń – byłam nim zachwycona, a mój entuzjazm rósł za każdym razem, gdy rozpoznawałam własne zabawki.
Ale sentymenty w bok. W Muzeum Zabawek i Zabawy czeka też dużo dobrego designu. Zwłaszcza na wystawie (niestety) czasowej Meble kombinowane. Wzornictwo mebelków dla lalek i przykłady mebli dziecięcych w PRL-u. Z wrażenia nad różnorodnością, a także brzydotą (mniejszości) i stylem oraz urodą (większości) mebelków, opadła mi szczęka. Wstydu nie ma. Albo inaczej. Wstyd jest, że teraz dla dzieci produkuje się takie wypalające oczodoły barachło.
W Muzeum Zabawek i Zabawy najstarsze eksponaty mają ponad trzysta lat, a retro zabawkom towarzyszy przegląd zabawkarskich szlagierów ery PRL-u: lalki, kuchenki, zestawy do majsterkowania, gotowania. Do tego kilka setek zabawek technicznych, modeli statków i samolotów. Jest też wielka i oczywiście ruchoma makieta kolejki.
Więc jeśli miałabym wybrać jeden powód, dla którego do Kielc można, a nawet jechać trzeba, to byłoby to właśnie Muzeum Zabawek i Zabawy.
Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego (Jana Pawła II 5) można sobie darować
Byłam w nim dawno temu w ramach szkolnej wycieczki i właściwie na tym jednym razie trzeba było poprzestać. Muzeum jest małe (dwie sale), a dokładne obejrzenie wszystkich eksponatów zajmie w porywach piętnaście minut. Najbardziej ekscytującym artefaktem jest belka stropowa z domu, w którym wychował się mały Stefek.
Fun facts. Muzeum ulokowało się w gmachu dawnego gimnazjum, którego absolwentami (prócz naszego bohatera, rzecz jasna) byli też Adolf Dygasiński, Gustaw Herling-Grudziński i Bolesław Prus. Wymieniając tylko literatów.
Tylko wielka i beznadziejna miłość do autora Syzyfowych prac może usprawiedliwić ewentualną wizytę w tym przybytku (nie dotyczy wycieczek szkolnych).
Muzeum Dialogu Kultur (Kamienica pod trzema herbami, Rynek 3) radzę omijać szerokim łukiem
Na temat powstania Muzeum Dialogu Kultur mam swoją teorię. U jej podstaw leży chęć posiadania muzeum pełnego multimediów. Takiego na miarę XXI wieku, w którym nie ma jakiś nudnych obrazów czy innych klamotów. Są za to migające ekrany, wodotryski, dużo LEDów i zapętlone prezentacje od których bolą oczy i głowa.
No bo jak to tak, że Warszawa ma Muzeum Powstania, Gdynia – Muzeum Emigracji, a Kraków swoją Fabrykę Schindlera. Niech i Kielce coś mają!
No to mają Muzeum Dialogu Kultur (nawiasem mówiąc oddział Muzeum Narodowego). Znów maleńkie (raptem trzy niewielkie sale), pozbawione eksponatów. Z założenia (czytam na stronie internetowej) to przede wszystkim nowoczesne i interaktywne miejsce spotkań. Tu można swobodnie dzielić się poglądami i doświadczeniami, uczyć się innych kultur, poznawać tradycje Innych, czerpiąc z tego bogactwa inspiracje i informacje o sobie samym i własnej kulturze.
Tyle dobrego w opisie, w praktyce muzeum tak bardzo interaktywne, że bardziej już się nie da, z zawieszającym się sprzętem i nieczytelną narracją.
Proponowana ścieżka prowadzi od tematycznego sasa do lasa. Wszystkiego tu po trochu: równouprawnienie kobiet (plus zdjęcia Kazimiery Iłłakowiczówny, bez komentarza dlaczego akurat jej), kultury pradawne regionu świętokrzyskiego, islam w Polsce, przedwojenne sztetle, kultura romska, Ormianie. Wielominutowe multimedialne prezentacje – clue wystawy – trzeba oglądać na stojaka.
W kolejnej sali galeria fotografii zasłużonych dla dialogu między kulturami i rasami. A w jeszcze następnej dzieło Marka Cecuły, zdaje się nawiązujące do pogromu Kieleckiego. Ale to tylko moja interpretacja.
Wystawa czasowa (Pożegnanie taboru w fotografiach Andrzeja Polakowskiego z lat 1966-1967) ciekawa, ale maleńka. Zostaje niedosyt.
Wart zwiedzenia natomiast jest oddział Muzeum Narodowego w Pałacu Biskupów Krakowskich. Zwłaszcza dla ciekawej kolekcji polskiego malarstwa z XIX i XX wieku (Portret dziewczynki w czerwonej sukni Józefa Pankiewicza do zobaczenia właśnie tam).
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Weekend w Kotlinie Jeleniogórskiej | Dolina Pałaców i Ogrodów oraz trochę radioaktywna kopalnia
Gdzie zjeść w Kielcach
Kielce nie zapiszą się złotymi zgłoskami na liście moich gastronomicznych podbojów.
Najpierw całuję klamkę w ukraińskim barze na Sienkiewicza. Zawód mój jest wielki, bo marzyłam o barszczu i pielmieni. Niby kuchnia ukraińska czynna codziennie od 8 do 22, ale w środku żywego ducha, a na drzwiach żadnej informacji.
Na szczęście kawałek dalej (też na Sienkiewicza) działa Nasza Pączkarnia, więc koję nerwy ciepłym i chrupiącym pączkiem z kremem orzechowym w środku (3,5 zł). Potem wyczytam w internetach, że za pączkowym biznesem stoi Norbi twórca niezapomnianego (niestety) przeboju Kobiety są aha, aha, gorące oraz jego przedsiębiorcza małżonka. Gorące kobiety zamienił na gorące pączki. W sumie logiczne.
Na obiad trafiam do Centralnego Baru Mlecznego (nadal Sienkiewicza). Takiego ą ę luksusowego baru mlecznego to ja jeszcze nie widziałam. W środku nowoczesny i przytulny wystrój. Na ścianach staromodne plakaty reklamowe i fototapeta z dawnymi Kielcami. W menu dania mięsne, wege i na słodko. Jedzenie proste, smaczne i tanie. Za kilkanaście złotych najadam się po kokardy.
Na kawę trafiam do Calimero Café (dowód, że ruszyłam się poza Sienkiewicza, bo kawiarnia jest na Solnej). Przytulna kawiarnia z ciekawą kartą (są też śniadania, lunche, kanapki). Ale cudów na kiju się nie spodziewajcie.
Wyspacerowana, napita i nakarmiona wracam do Krakowa. Więc jeśli w styczniu dopadnie Szanownych Państwa chętka na wyjazd, proszę z nią nie walczyć. Pakuj plecak, kupuj bilet i w drogę, choćby i do Kielc. Bo czemu nie?
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej