Z przełęczy Puchaczówka na drugą stronę Masywu Śnieżnika do bajkowego Międzygórza. A po drodze wspinaczka na Czarną Górę (1205 m n.p.m.) i powrót Drogą Albrechta.
Na początku września spędziłam kilka cudownych dni w Siennej i Stroniu Śląskim na Festiwalu Stacja Literatura 22 (o czym pisałam tutaj). Literatura literaturą, ale przecież nie darowałabym sobie wyjścia w góry. Zwłaszcza że Masyw Śnieżnika wyrasta na tyłach Czarna Góra Resort, w którym całą festiwalową ekipą nocowaliśmy. Więc w sobotę, zamiast do Stronia Śląskiego, uderzyłam w przeciwnym kierunku – na przełęcz Puchaczówka.
Przełęcz Puchaczówka (897 m n.p.m.)
Zaczynam na przełęczy Puchaczówka (niemiecka nazwa Puhu-Pass podoba mi się jeszcze bardziej). Z części hotelowej Czarna Góra Resort podejście zajmuje około 15 minut (niestety po asfalcie). Można też dojechać autem od strony Siennej lub Białej Wody (niewielki parking przy leśnej drodze na początku niebieskiego szlaku).
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Weekend w Kotlinie Jeleniogórskiej | Dolina Pałaców i Ogrodów oraz trochę radioaktywna kopalnia
Wejście na zielony (i czerwony) szlak znajduję przy kapliczce. To pierwsze z wielu malowniczych miejsce, na które trafię po drodze. Za kapliczką odbijam w lewo, a szlak prowadzi przez łąkę. Chwilę później jestem już węźle szlaków. Mój zielony na Czarną Górę odbija w lewo, więc hyc na drugą stronę drogi i od teraz już tylko pod górę. Na Czarnej Górze zamelduje się za 45 minut.
Czarna Góra (1205 m n.p.m.)
Ale nim to nastąpi trzeba będzie zaliczyć kilka niezłych podejść. Między Czarną Górę a przełęczą Puchaczówka niby tylko 300 metrów różnicy wysokości, ale będą momenty zapierające dech w piersi. I to wcale nie z powodu widoków. Tych akurat po drodze brak. Co się nawet dobrze składa, bo szlak średnio równy i jedyna słuszna opcja, to gapić się pod nogi.
Więc najpierw rozrytą drogą gruntową (zapewne efekt jakiejś wycinki), potem czymś a’la dno wyschniętego strumienia (nie wątpię, że na wiosnę zmienia się w czynny potok), a atak szczytowy to wspinaczka po głazach.
Szczyt Czarnej Góry nie powala urodą. Drzewa zasłaniają widoki i aby cokolwiek zobaczyć trzeba się wdrapać na wieżę widokową. Co też robię, ale na górze wieje tak bardzo, że na chybił trafił robię kilka zdjęć Masywu Śnieżnika i Kotliny Kłodzkiej i szybo schodzę. Pod wieżą postawiono kilka ławek, więc robię sobie chwilę przerwy i po kwadransie ruszam dalej.
Dalej zielony i czerwony szlak prowadzi wąską ścieżką między krzaczkami jagód. Po paru krokach wchodzę na niewielką polanę z głazami i smętnymi resztkami drzew, a chwilę później trafiam na prawdziwe gołoborze. Mało tego, z gołoborza rozpościera się fantastyczny widok na Masyw Śnieżnika (patrz główne zdjęciu wpisu). Panorama pierwsza klasa, a tu trzeba patrzeć pod nogi, bo zejście z gołoborza jest nierówne i strome.
Do Międzygórza
Po zejściu z gołoborza szlak robi się bardziej płaski. Mijam kosodrzewinę (uwielbiam!) i parę minut później docieram do rozstaju szlaków na przełęczy pod Jaworową Kopą. Zielony odbija w prawo w stronę schroniska na Iglicznej i Międzygórza. Od tego momentu jeszcze około półtorej godziny marszu w dół.
Większa część drogi do Międzygórza wiedzie przez bukowo-świerkowy las. Najpierw wąską ścieżką, potem nieco szerszym kamienistym duktem. Widoków co prawda żadnych nie będzie, ale kit z tym. Uroda lasu zamknie gęby ewentualnym maruderom. Jest po prostu piękny, jest jak ziszczenie snu mieszczucha o kontakcie z przyrodą.
Czterdzieści minut później dochodzę do skrzyżowania szlaków. Wybieram niebieski i odbijam w lewo. Idąc nadal zielonym też doszłabym do Międzygórza, ale niebieskim będzie szybciej. Zatem niebieskim w lewo.
Na początku jest sympatycznie i niewinnie. Idę porządną drogą gruntową. Po kilku minutach szlak odbija w prawo, po lewej mijam ogromny paśnik dla zwierząt (zapach siana, ach). Kawałek dalej przecinam drogę pożarową. Wchodzę na polanę. Wreszcie trochę otwartej przestrzeni. Po prawej mijam lekko zrujnowane, ale wciąż zamieszkane drewniane domostwo. Pod szopą stoi polonez, a leżący na progu pies leniwie odprowadza mnie wzrokiem.
Minutę lub dwie później szlak odbija o 90 stopni w lewo. Miejsce jest oznaczone, ale ścieżkę łatwo przeoczyć gapiąc się pod nogi. Od teraz do Międzygórza jest już tylko półgodziny. To dobra wiadomość. Zła jest taka, że paskudnym szlakiem. Brzydkim, stromym i zabłoconym.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: W góry na jeden dzień | Beskid Śląski:
Błatnia – Klimczok – Szyndzielnia
Już prawie na miejscu
Najpierw idzie się przez łąkę. Po kilku minutach dochodzimy do śmiesznego domku letniskowego. Śmiesznego, bo obitego paździerzem. Domostwo robi wrażenie dzieła kogoś pełnego dobrych chęci, ale niekoniecznie umiejętności budowlanych. Szlak prowadzi wzdłuż ogrodzenia posesji i tuż za nią zaczyna się najgorszy fragment.
Dygresja. W Beskidach, np. na moim ulubiony Luboniu Wielkim, ścieżki śliskie i rozjeżdżone, z osuwającymi się spod nóg kamieniami albo błotem to normalka. Na Dolnym Śląsku trafiam na taki dopust po raz pierwszy.
Więc, stąpając ostrożnie, aby nóg nie powykręcać, ewentualnie nie zjechać na tyłku do strumienia, zeszłam do Międzygórza. I wtedy mnie zatkało.
Czy ja nadal jestem w Polsce? Czyli w końcu Międzygórze (680 m n.p.m.)
Bo spodziewałam się, że będzie ładnie, ale to co zobaczyłam na miejscu przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Międzygórze nie na darmo tytułuje się perłą Sudetów. To miasteczko jest bezwstydnie piękne i w (prawie) niczym nie przypomina polskich kurortów.
A wszystko to za sprawą księżniczki Marianny Orańskiej, której okolice Masywu Śnieżnika zawdzięczają dynamiczny rozwój w XIX wieku. O przedsiębiorczej protektorce tych stron wspominałam już tutaj, a do listy jej zasług dopisuję stworzenie w Międzygórzu letniska w stylu alpejskim. Wybudowane w stylu tyrolskim pensjonaty stoją przy ulicy Sanatoryjnej. Po jednej stronie zabudowa willowa (w większości stylowo odrestaurowana), po drugiej ścieżka spacerowa wzdłuż strumienia. Na około las. Bajka.
Oniemiała wchodzę do holu Domu Wypoczynkowego Gigant 1882, który gigantem zwany jest nie bez powodu. To olbrzymi pensjonat, w którym czas zatrzymał się kilka dekad temu (jest nawet sala telewizyjna!). Ma klimatyczne skrzypiące podłogi, ogromne okna, mnóstwo zakamarków. I wielkiego rudego kota! Piękny dziedziniec z arkadami. Czuję się trochę jak w „Czarodziejskiej Górze”. Mam ochotę przycupnąć na ławce, otulić się pledem i udawać kuracjuszkę.
Ulicą Sanatoryjną dochodzę do Wojska Polskiego i teraz już nie mam wątpliwości, że jednak to wciąż Polska, że nie teleportowałam się w Alpy. Tu nadal jest sporo ciekawej letniskowej architektury, ale sklepiki z ciupagami, kuriozalnymi pamiątkami i chińszczyzną rozwiewają wszelkie wątpliwości.
Drogą Albrechta w stronę przełęczy Puchaczówka
Do Międzygórza przyjadę na dłużej. To pewne. A tymczasem trzeba wracać do Siennej. Czarna Góra Resort od teraz wydaje się jeszcze brzydszy i bardziej pozbawionym klimatu.
Aż do skrzyżowania z zielonym szlakiem czeka mnie powtórka z rozrywki. Czyli w górę po błocie i ruchomych kamieniach, potem przez łąkę, mijam drewniane domostwo (pies nadal w tym samym miejscu) i kawałek dalej paśnik-gigant. Na rozstaju szlaków kontynuuję marsz niebieskim. Czyli Drogą Albrechta.
To kolejna inwestycja księżniczki Marianny Orańskiej i przy okazji trochę wytchnienia dla nóg po błocie i kamieniach. Droga Albrechta prowadzi cały czas przez las, trawersem Czarnej Góry i Jaworowej Kopy. Jest równa, utwardzona i stosunkowo płaska. Dopiero tuż przed przełęczą Puchaczówka trzeba się wspiąć na niewielkie wzniesienie. Po drodze nie spotkam żywego ducha.
Powrót z Międzygórza na przełęcz Puchaczówka zajął mi około półtorej godziny wolnym krokiem.
PS Czarna Góra dla leniwych
Zapomniałam wspomnieć, że Czarną Górę można też zdobyć na leniwca, czyli wyciągiem krzesełkowym z Siennej (opcja płatna, rzecz jasna).
Przydasie:
Długość trasy: ok. 13 km
Szlaki: zielony (przełęcz Puchaczówka – Czarna Góra – przełęcz pod Jaworową Kopą – Droga Albrechta), niebieski (Droga Albrechta – Międzygórze – Droga Albrechta – przełęcz Puchaczówka)
Cała trasa na mapie tutaj
Czas przejścia: ok. 5 godzin z przerwą w Międzygórzu
Koszty: brak
Więcej pomysłów na górskie wycieczki tutaj
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej