Czy jest po co jechać do Będzina? A jeśli już się tu dotrze to, co warto zobaczyć? Jeśli te pytania spędzają Państwu sen z powiek, to mam cudowny lek: pigułkę z Będzina.
Ostatnio na blogu było dużo zabawy, ale koniec tego wesołego. Dziś pełna powaga – Będzin. Ściągnął mnie tu mój mały projekt turystyki nieoczywistej ‘12 miast w 12 miesięcy’. Zakłada on, przypomnę, że na jednodniowe wycieczki wybieram się (koniecznie zbiorkomem) tam, gdzie turyści nie walą drzwiami i oknami. I sprawdzam czy robią słusznie.
(spoiler: każda z dotychczasowych wypraw potwierdzała, że niekoniecznie)
Ale z Będzinem sprawy się mają inaczej.
Uprzedzając fakty: to miasto to nie moja bajka. Nie ma też takiej siły, która przekonałaby mnie do powrotu.
Muszę mu jednak oddać sprawiedliwość.
Bo – zabawna sprawa – w najśmielszych snach nie kojarzyłam Będzina z hasłem „atrakcje turystyczne” – a jednak w mieście znajdzie się coś i dla konwencjonalnego turysty (zamek!) i dla tych szukających, hm, bardziej ekstremalnych wrażeń.
Ale czy to dobry powód, aby się tu fatygować? Przeczytajcie i osądźcie sami.
Zacznijmy od najbardziej oczywistej atrakcji Będzina – średniowiecznego zamku
Fun facts: Będzin w lipcu 2018 miał urodziny. Sześćset sześćdziesiąte.
Brzmi dumnie, ale niewiele z tego wynika. Średniowieczny układ urbanistyczny zaorano w trakcie budowy skrzyżowania o wdzięcznej nazwie nerka (jeszcze się tu pojawi). A o dawnych dziejach przypominają tylko (albo aż) resztki murów miejskich i zamek.
Królewski Zamek Będziński okazał się jednym z Orlich Gniazd Kazimierza Wielkiego (zaskoczeni? Ja tak). Historię proszę sobie doczytać we własnym zakresie.
Zamek jest dziś oddziałem Muzeum Zagłębia i trzyma się całkiem krzepko. Chętni mogą zwiedzić jego wnętrza (wystawa dawnej broni i tego typu tematy). Ja nie byłam chętna.
Za to pokręciłam się chwilę po malutkim dziedzińcu i wdrapałam na zamkową wieżę (wstęp płatny; bilet 5 złotych). Widok miliona warty może nie był, ale poświęcenia tych kilku złotych (oraz najmniej stu stromych stopni w górę) w żadnym razie nie żałuję.
Uwaga! dla osób z problemami ruchowymi oraz dla wózków Zamek w Będzinie pozostanie twierdzą nie do zdobycia.
Atrakcje Będzina: Wzgórze Zamkowe
Jest zamek, musi być i wzgórze. W średniowieczu inaczej warowni obronnych nie budowano.
Wzgórze Zamkowe wcale nie tak dawno temu poddano gruntownej rewitalizacji. Między innymi odtworzono kilka elementów z średniowiecznej zabudowy: wał obronny (6 metrów usypiska + drewniana konstrukcja) i drewniane półziemianki.
Na północnym stoku Wzgórza Zamkowego ukrywa się kirkut. Po drugiej stronie kościół św. Trójcy. Jest też dużo zieleni, porządny jordanek, trochę dzikich kotów oraz ruder.
Oraz ’15 miejsc magicznych’ (pół królestwa temu, kto zgadnie, co magicznego – prócz prawdopodobieństwa przeziębienia pęcherza – wyniknie z siedzenia na kamiennej ławce?).
Dla chętnych – nowa atrakcja Będzina – podziemia. Ale żadne tam średniowieczne, a z czasów drugiej wojny światowej. Zwiedza się je za darmo (super!), po wcześniejszym zaanonsowaniu się telefonicznym (gorzej) i w grupach powyżej 5 osób (do dupy, gdy, tak jak ja, zwiedza się w tygodniu i w pojedynkę).
A dla porównania tak wyglądało Wzgórze Zamkowe sto lat temu.
Atrakcja z gatunku osobliwych: Nerka
Spod zamku jest żabi skok do kolejnej ważnej będzińskiej atrakcji – Pałacu Mieroszewskich. W tym celu wystarczy przedrzeć się na drugą stronę nerki – jednego z bardziej skomplikowanych skrzyżowań w Polsce (wg Wikipedii). Tak, tak, to w związku z jej powstaniem zaorano będziński stary rynek.
Przedrzeć się to słowo klucz. Łatwo nie będzie. Nerka to trochę rondo, a trochę skrzyżowanie. Nie ma świateł, są za to tramwaje, wiele pasów oraz niekończący się potok aut, które raczej cię przejadą niż zatrzymają przed przejściem.
O dziwo, podobno od lat nie było tu poważnego wypadku.
Atrakcje Będzina: Pałac Mieroszowskich
Po nerkowych emocjach wskazane jest chwilę odsapnąć. Zadbany przypałacowy park znakomicie się po temu nadaje.
A siedziba rodu Mieroszowskich (barokowo-klasycystyczny jak podają źródła) robi bardzo pozytywne wrażenie (zwłaszcza na tle zaniedbanego śródmieścia Będzina).
I o ile (bez żalu) odmówiłam zwiedzania zamku, to na zwiedzanie Pałacu Mieroszowskich się skusiłam. To kolejny oddział Muzeum Zagłębia. Na parterze czeka część historyczna i etnograficzna (umiarkowanie zajmująca, jeśli mam być szczera), na piętrze wnętrza pałacowe.
Wnętrza nieprzeładowane nadmiarem eksponatów, oględnie rzecz ujmując (zamek Raduń koło Opawy nadal pozostaje niepobity). Najciekawsze okazały się osiemnastowieczne polichromie.
Zwiedzanie pałacu Mieroszowskich zajęło mi 20 minut. Bilet kosztował złotych 10. Gdybym skusiła się również na wystawy czasowe cena biletu urosłaby o dodatkowego piątaka. Sporo.
Dlatego: Szanowne Muzeum Zagłębia, chylę czoła przed tym, co robicie dla będzińskich zabytków, ale chyba pora przemyśleć cennik. Raz, że bardziej skomplikowanego nie widziałam, dwa że ceny biletów są ciut nieadekwatne w stosunku do tego co oferujecie w zamian (dotyczy również zamku).
Żydzi w Będzinie
Przeczytałam gdzieś w necie, że przed wojną Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców Będzina, a miasto nazywane było Jerozolimą Zagłębia. Po wojnie temat zamieciono pod dywan. Dopiero ostatnie lata przyniosły przełom. Przyczyniło się do tego między innymi odkrycie Domu Modlitwy „Mizrachi” (w piwnicy kamienicy przy Potockiego 3; wejście od podwórka) z zachowanymi oryginalnymi polichromiami.
Szkoda tylko, że indywidualni turyści de facto nie mają szans na zwiedzanie synagogi. Muzeum Zagłębia udostępnia ją bowiem tylko grupom zorganizowanym, które zaanonsują się z co najmniej pięciodniowym wyprzedzeniem.
Na szczęście w Cafe Jerozolima (ul. Modrzejowska 44) anonsować się nie trzeba. To jedno z tych miejsc, które w żargonie blogerskim nazywa się hidden gem. Do reszty Będzina pasuje mniej więcej tak jak Zenek Martyniuk do La Scali (przy czym Będzin jest Zenkiem). A poza tym to jedyna sensowna kawiarnia w centrum, a kto wie czy nie w całym mieście.
Kamienica z zewnątrz niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale wystarczy przekroczyć próg i siup ląduje się w międzywojniu. Wnętrze Cafe Jerozolimy robią przedwojenne thonety oraz niezliczone ilości bibelotów. Ponoć to autentyczne pamiątki po będzińskich Żydach.
Złośliwiec mógłby nazwać Cafe Jerozolima rupieciarnią i nie będzie to stwierdzenie dalekie od przesady. Ale! Klimat jest. Bez dwóch zdań.
Ale w kawiarni najważniejsza jest kawa (7 złotych za filiżankę białej), a ta w Cafe Jerozolima jest bez zarzutu i serwowana w staromodnej porcelanie. W menu są też żydowskie przysmaki (próbowałam paschę – świetna choć potwornie słodka; 10 zł).
Śródmieście dla odważnych
Przechodzimy do sekcji atrakcji dla turystów alternatywnych. Podejrzewam (a są to podejrzenia graniczące z pewnością), że w zaklęte rewiry będzińskiego śródmieścia zapuszcza się znikomy odsetek turystów.
Hej turyści, niewiele tracicie. W sumie.
Bo (wątpliwe) uroki centrum Będzina, jeśli już w ogóle, docenią tylko hardcorowi miłośnicy architektury, podwórek i obdrapanych murów.
Szybki rekonesans po okolicach placu 3 Maja (który zdaje się z braku laku pełni funkcję rynku) i same smutne wnioski: Centrum jest zaniedbane. Wymarłe. Opanowane przez amatorów taniego alko. Oględnie mówiąc.
I ja, skromna turystka z komórką w dłoni, czułam się tu co najmniej nie na miejscu.
Ale! Nim ewakuowałam się na pociąg, zdążyłam wypatrzyć kilka okazałych przedwojennych budynków oraz zrobić szybki rajd po podwórkach.
Atrakcje Będzina: magiczny świat podwórek
Jestem umiarkowanie doświadczoną penetratorką podwórek. Ergo za każdym razem, gdy nurkuję w cudzą bramę odczuwam coś między bezwstydem i zażenowaniem. Ale cóż począć, podwórka to najlepsze co Będzin ma do zaoferowania turystom niszowym.
Zaczęłam od ulicy Modrzejowskiej. Ta od frontu niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale to, co dzieje się na tyłach, to temat na osobną opowieść. Dalej podwórka placu 3 Maja, na ulicy Ignacego Potockiego i Stanisława Małachowskiego.
Dla każdego coś miłego: Od tajemniczych małych ogródków, przez pracownię lalkarską po syf i metr mułu.
Pro tip: w czasie eksploracji patrz pod nogi (kałuże to najmniejszy problem).
Będzińskie podwórka to mało? Zanurkuj w dowolną klatkę schodową.
I to był ten moment, gdy uznałam, że nic tu po mnie. Że większa dawka Będzina jest ponad moje siły.
PS do Będzina przyjechałam pociągiem
Z Krakowa do Będzina może i jest tylko 80 kilometrów, ale za to podróż pociągiem pochłania 3 godziny (w jedną stronę). Z obowiązkową przesiadką.
(mając do wyboru autobus i pociąg zawsze wybiorę to drugie, choć czasem sama zachodzę w głowę dlaczego)
W nagrodę za me męki i trudy trafiłam na dworzec Będzin Miasto – jeśli nie najładniejszy, to na pewno najciekawszy budynek Będzina. Dwudziestolecie międzywojenne, lekka modernistyczna bryła. Całkiem przyzwoicie utrzymany. I działający na pół gwizdka.
Fajnie, że jest darmowe WC, ale gorzej, że sprzątane od wielkiego dzwonu.
Wspaniale, że w budynku otwarto bibliotekę, ale kto wie czy podróżnym bardziej nie przydałby się kiosk albo, bo ja wiem, jakiś punkt gastronomiczny?
Tak sobie marudzę.
Pokochaj magię Będzina – to oficjalne hasło miasta. Niżej podpisana na magię Będzina pozostała odporna. A czy miasto warte jest odwiedzin? Obawiam się, że Państwo muszą rozsądzić sami.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej