Listopad jest jaki jest. Dni krótkie. Pogoda niepewna. Turysta więc skazany na atrakcje pod dachem. A takie Gliwice sporo dobrego pod dachami mają.
Muzeów tu mnogość, a każde inne i ciekawe. Jeden dzień to mało, aby wszystkie obskoczyć, a (spoiler alert!) na muzeach atrakcje turystyczne Gliwic się nie kończą.
Ale najpierw, tytułem introdukcji napiszę, że:
Gliwice to jedenaste miasto odwiedzone w ramach projektu turystyki nieoczywistej 12 miast w 12 miesięcy. Założenia są takie: raz w miesiącu jadę transportem publicznym do miasta spoza turystycznej pierwszej ligi i testuję jego atrakcje (zwłaszcza kulturalne), infrastrukturę turystyczną i kawiarnie, a także tropię ciekawą architekturę. Byłam w: Jędrzejowie, Busku-Zdrój, Będzinie, Radomiu, Sosnowcu, Dobczycach, Olkuszu, Kielcach, Jaworznie, Tomaszowie Mazowieckim i Brodnicy.
A poza tym
Gliwice są inne
(niż reszta konurbacji górnośląskiej)
A są inne, bo do czterdziestego piątego roku miasto było częścią Niemiec. I to widać! Zwłaszcza na pełnej efektownych kamienic ul. Zwycięstwa. A przedwojenne gmachy użyteczności publicznej pokroju dawna Poczta Główna na ul. Dolnych Wałów i Wydział Chemii Politechniki Śląskiej na ul. Strzody swoje germańskie pochodzenie mają wręcz wypisane na czołach fasadach.
W spadku po Niemcach miasto dostało też kanał Gliwicki wraz z śródlądowym portem. Jak się dobrze w nim zwodujesz, to w Bałtyku wylądujesz (sama nie czuję, kiedy po częstochowsku rymuję). Okrzyk ‘Ahoj, morska przygodo!’ nabiera więc w Gliwicach całkiem dosłownego znaczenia.
Cudną poniemiecką osobliwością są też Ruiny Teatru Victoria. Teatr w czterdziestym piątym roku spaliła Armia Czerwona, nigdy go nie odbudowano, ale… wciąż grane są w nim spektakle! Byłam na jednym i było to przeżycie niezwykłe. Wybebeszone i osmolone ruiny (kojarzące mi się z powojenną Warszawą) dodały +100 do klimatu.
Ale Gliwice to też miasto leciwe. Prapoczątki grodu sięgają co najmniej trzynastego wieku, o czym przypominają resztki murów, Zamek Piastowski (jeszcze się tu pojawi) i zabytkowy układ ulic.
Stare miasto w Gliwicach to zresztą urbanistyczna klasyka gatunku: ulice w kratkę i rynek na środku. A na rynku ratusz z wieżą i kolorowe kamienice z podcieniami (bardzo dobrze udającymi starsze niż są w rzeczywistości, bo to powojenne rekonstrukcje). Latem na gliwickim rynku pewnie bywa tłoczno i głośno. W listopadzie jest pusto, delikatnie mówiąc.





Gliwice to też raj muzealnych freaków
W kategorii ‘nietypowe muzea’ Gliwice biją o łeb resztę górnośląskiej konurbacji. W muzeach można tu przebierać i wybierać. Gros spośród nich, co nie będzie wielkim zaskoczeniem, to kolejny spadek po Niemcach.
W jeden dzień (z małą pomocą transportu miejskiego, bo odległości są spore) zdążyłam zwiedzić cztery oddziały Muzeum w Gliwicach. Czasu zabrakło na Dom Pamięci Żydów Górnośląskich, odpuściłam sobie Muzeum Tatuażu i Muzeum Geologii Złóż. Nie udało mi się zwiedzić Muzeum Techniki Sanitarnej.
To ostatnie na swojej stronie nęci obietnicą bliskich spotkań z armaturą łazienek naszych babć i tajemniczymi urządzeniami sanitarnymi z końca dziewiętnastego wieku.
Fajnie, fajnie, tylko szkoda, że dostępne jest wyłącznie dla wybrańców losu, czyli grup, które z wyprzedzeniem zaanonsują się telefonicznie. I skoro świt stawią u bram oczyszczalni, albowiem Muzeum Techniki Sanitarnej w Gliwicach czynne jest (uwaga, UWAGA) od 8 do 11. O 11 to ja wysiadłam z pociągu.


Radiostacja Gliwice – zabytek techniki pierwsza klasa
Z daleka wygląda trochę jak Wieża Eiffla, ale z Gustavem Eiffelem Radiostacja Gliwice nie ma nic wspólnego.
Nie do końca jest też pewne, czy jej mierzący niespełna 111 metrów maszt antenowy faktycznie jest najwyższą drewnianą konstrukcją na świecie (źródła stanowią różnie). Bo że jest najwyższą w Europie akurat nie ulega kwestii. W dodatku do jego budowy nie użyto ani kawałka stalowej śruby, choć śrub użyto, owszem, tyle że miedzianych. A mimo to konstrukcję gliwicka wieża ma pancerną (choć, przypomnę, z drewna i bez grama stali). Niemcy wybudowali ją tak solidnie, że wedle wszelkich prognoz postoi jeszcze dwieście lat.
I jakby bycie cudem techniki to mało, Radiostacja Gliwice uwikłana jest też w dwudziestowieczną historię. „Prowokacja gliwicka” miała dostarczyć propagandowe uzasadnienie ataku na Polskę w 1939 roku. W tym celu grupka przebranych za Polaków esesmanów 31 sierpnia terroryzuje załogę Radiostacji Gliwice i wypuszcza w eter spreparowany komunikat o rzekomej polskiej napaści na Trzecią Rzeszę.
To miała być mistrzowska zagrywka PR-owa, ale koniec końców „prowokacja gliwicka” kończy się klapą. Dlaczego? Dowiesz się w muzeum Radiostacji Gliwice.
Zwiedzania tam co prawda niewiele (oryginalne sprzęty nadawcze z lat trzydziestych i tyle), ale w ramach biletu jest też projekcja filmu dokumentalnego (ok. 30 minut).
Natomiast bilet nie jest potrzebny, aby z bliska przyjrzeć się zabytkowej wieży antenowej.
Informacje praktyczne. Muzeum Radiostacji Gliwice czynne jest codziennie prócz poniedziałków (wstęp biletowany 5/2 złote; soboty bezpłatne), a park wokół anteny codziennie (wstęp bezpłatny). Muzeum jest częścią Szlaku Zabytków Techniki. Adres: ul. Tarnogórska 129. Najbliższy przystanek: Gliwice Pomorska.
Oddział Odlewnictwa Artystycznego – ponieważ żeliwo to nie tylko armaty i kaloryfery
Żeliwne pierścionki, wisiorki, bransoletki i łańcuszki (subtelne! żadne tam krowie kiety). I dalej: chart – przyciski do papieru, poduszka na igły w kształcie sofy albo kałamarza w formie sarkofagu Napoleona (WTF?!). Wszystkie te urocze duperele (i setki innych żeliwnych skarbów) zobaczycie w Oddziale Odlewnictwa Artystycznego Muzeum w Gliwicach.
Miejsce to wcale nieprzypadkowe, bo w Gliwicach (ekhm) odlewa się od setek lat. A mówiąc precyzyjnie od końca osiemnastego wieku. Królewska Odlewnia Żelaza w Gleiwitz była jednym z najważniejszych ośrodków odlewnictwa w Prusach i Europie. Jej tradycję kontynuują Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych.
Te z kolei w drobnicę się nie bawią. Odlewają za to pomniki. I tak w Muzeum Odlewnictwa spojrzysz oko w oko z (miniaturowymi) Leninem z Nowej Huty i warszawską Nike. Doświadczenia to, jakby nie patrzeć, unikalne. Pierwszego pomnika od lat nie ma w Alei Róż, a żeby przyjrzeć się z bliska Nike potrzeba drabiny.
(PS oba pomniki zaprojektował Marian Konieczny, którego krakowską pracownię zwiedziłam!).
Informacje praktyczne: Oddział Odlewnictwa Artystycznego Muzeum Gliwic mieści się w dawnej maszynowni Kopalni Węgla Kamiennego „Gliwice” i jest częścią Szlaku Zabytków Techniki. Czynny jest codziennie prócz poniedziałków. Krótko, w najlepszym razie do 16. Bilet wstępu 1 złoty (słownie zeta) plus obowiązkowe wylegitymowanie w portierni (‘to dla pani bezpieczeństwa’…). Adres: ul. Bojkowska 37. Najbliższy przystanek: Gliwice Centrum Edukacji.


Willa Caro – mieszkać jak górnośląski fabrykant
Hasła wywoławcze: ‘rezydencja przemysłowca’ oraz ‘dziewiętnastowieczne wnętrza’.
Willa Caro to skromniejsza krewna Pałacu Dietla w Sosnowcu (jakby nie patrzeć też fabrykanckiej posiadłości). Jej gospodarz – Oscar Caro – w odróżnieniu od Dietlów, był osobnikiem zachowawczym i pozbawionym fantazji (przynajmniej w temacie urządzania domu). Jego dziadek handlował żelazem, ojciec dorobił się huty, a Oscar stał się potentatem przemysłu żelaznego. Gliwice w spadku po nim dostały m.in. hutę Łabędy, nieczynną już fabrykę drutu oraz rezydencję, czyli Willę Caro.
Wybudowana w stylu włoskiego renesansu posiadłość to architektoniczny ewenement na gliwickim starym mieście. Oględnie mówiąc odstaje. Jej wnętrza to z kolei ostatni krzyk mody, tyle że dziewiętnastowiecznej: malowidła na stropach, kryształowe żyrandole, boazerie, ciężkie meble, ciemne kolory. Raczej przytłaczająco i ponuro, ale ponoć zamożnym inaczej mieszkać nie wypadało.
Modne było też posiadanie gabinetu osobliwości, który w Willi Caro dla niepoznaki nazwany został Muzeum Pana Domu. Kto jednak liczył na eksponaty pokroju dwugłowe cielę czy róg jednorożca, będzie rozczarowany. Osobliwości tu niewiele, a największym dziwactwem okazała się zbroja samuraja i lektyka, a właściwie nie tyle lektyka, co fakt trzymania lektyki w domu.
Informacje praktyczne: Willę Caro można zwiedzać od wtorku do niedzieli, zwykle do godziny 16. Bilet wstępu 8/4 złote (soboty bezpłatne). Adres: ul. Dolnych Wałów 8a.
Wreszcie obiecany Zamek Piastowski, a w nim… tak! kolejny odział Muzeum w Gliwicach
Zamek Piastowski z zewnątrz to, hm, powiedzmy, że nic na miarę Malborka, zamku golubskiego, czy nawet tego w Będzinie (swoją drogą, jeśli jeszcze nie czytaliście mojego wpisu o Będzinie, to pora nadrobić, bo to najbardziej dyskutowany wpis w historii bloga). Nie jego wina, mam po prostu zgoła inne wyobrażenie o gotyckich zamkach.
Za to w środku jest ciekawiej i teraz sama sobie gratuluję, że zdecydowałam się przekroczyć zamkowy próg. A zrobiłam to bardziej z formalności niż ciekawości, bo czym może zaskoczyć muzeum regionalne?
A jednak! Warto było. Muzeum w Zamku Piastowskim na pierwszy rzut oka to klasyka gatunku: kości i garnki z wykopalisk, trochę etnografii, stroje ludowe, broń oraz miejskie artefakty. Ale za to jak podane! Czytaj: w miejsce zakurzonych klamotów nowoczesna narracja. Kolejna sale za rączkę prowadzą przez historię miasta i okolic.
Najciekawsze (wg mnie, of course) okazały się pamiątki cechowe (sama nie wierzę, że to napisałam, ale tak było), gotyckie rzeźby, rekonstrukcja śląskiej kuchni oraz artefakty z dwudziestolecia międzywojennego (przypominam, Gliwice wtedy były Gleiwitz). W tej kolejności.
Informacje praktyczne: Zamek Piastowski zwiedza się od wtorku do niedzieli, zwykle do 16. Wstęp 8/4 złote, w soboty bezpłatne. Adres: ul. Pod Murami 2.
Atrakcje w Gliwicach: Palmiarnia
Jeśli dotarłaś (lub dotarłeś) do tego miejsca, to:
- jesteś bardzo dzielna (i dzielny)! Dziękuję!
- już wiesz, że muzea w Gliwicach zamykają się raczej wcześniej niż później. W listopadzie z grubsza pokrywa się to z zachodem słońca. Przypadek?
Ergo po 16 byłby już tylko płacz, zgrzytanie zębów i centra handlowe, gdyby nie palmiarnia (czynna – hurra – do 18).
A Palmiarnię Gliwice mają konkretną. Pięć pawilonów, tysiące roślin (w tym 120-letnie feniksy kanaryjskie i inne palmy olbrzymki), ogromne akwaria z biotopem rzeki polskiej, azjatyckiej, Amazonki i jeziora Tanganika, terraria. Do tego kącik do czytania, ścieżka na wysokości koron palm oraz kawiarnia (z kawą nie najwyższych lotów, niestety).
A żeby potem nie było płaczu, to uprzedzam, że w Palmiarni słońce też zachodzi. Ten od szklanki pełnej do połowy powie, że półmrok jest bardzo klimatyczny. Ten od pustej, że mało co widać.
Informacje praktyczne: Palmiarnia w Gliwicach otwarta jest od wtorku do niedzieli. Bilety 15/9 złotych (można płacić kartą). Adres: oficjalnie ul. Fredry 6, a tak naprawdę Park Chopina.
A gdyby Gliwic było Miłym Państwu jeszcze mało, to polecam spektakl muzyczny cud, miód, wódka, dym i nieprzyzwoite orzeszki – Miłość w Leningardzie Teatru Miejskiego w Gliwicach, o którym pisałam tutaj. No i jeszcze spanie w Gliwicach. Tutaj znajdziecie noclegi w Gliwicach w najlepszych cenach.
To by było na tyle drogie dziatki. Kolejny odcinek, już ostatni z cyklu 12 miast w 12 miesięcy, będzie z Buska-Zdrój. Bo każdemu po całym roku zwiedzania należy się relaks i kąpiel w piance.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!

Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej