A nawet: Wolsztyn to znacznie więcej niż parowozy! Z góry przepraszam, że przeze mnie znów będziecie musieli gdzieś pojechać.
Na hasło „Wolsztyn” mam tylko jedną odpowiedź: kiedy?
A wszystko dlatego, że to wielkopolskie miasteczko okazało się moim odkryciem i zaskoczeniem 2019 roku. Odkryciem i zaskoczeniem tym większym, że do Wolsztyna jechałam trochę bez przekonania i z braku laku. To był plan be, wdrożony ad hoc kilka chwil przed odjazdem pociągu. Wystraszyłam się prognozy pogody, zresztą zupełnie niepotrzebnie, a może właśnie potrzebnie, bo – cytując Edith Piaf – niczego nie żałuję!
(No dobra, żałuję że nie chciało mi się wstać na wcześniejszy pociąg)
SPOILER ALERT!
Jadąc do Wolsztyna nie liczyłam na wiele i nie spodziewałam się niczego, a odkryłam wzorzec z Sevres miasteczka idealnego (przynajmniej dla mnie).
Wolsztyn ma wszystko to, co lubię: ciekawe muzea i śliczne kamieniczki, urokliwe miejsca do spacerowania (park! jezioro!), mnóstwo zieleni, kilka niezłych murali, pyszne jedzenie oraz słynną parowozownię. Zresztą zacznijmy od niej.
Parowozownia w Wolsztynie – jedyna taka w Europie, a kto wie czy na świecie
Wyjątkowość parowozowni w Wolsztynie polega na tym, że jest trochę takim żywym muzeum kolejnictwa, jednocześnie będąc czynnym zapleczem technicznym dla parowozów kursujących w ruchu pasażerskim. Innymi słowy: parowozów ujętych w regularnym rozkładzie jazdy PKP na trasach z Wolsztyna m.in. do Leszna czy Poznania. Co wygląda dokładnie tak, jak pisał klasyk: Para – buch! Koła – w ruch! Najpierw powoli jak żółw ociężale. Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Ale nawet jeśli do Wolsztyna nie przyjedziecie lokomotywą parową, to zwiedzanie parowozowni warto sprzęgnąć z rozkładem jazdy, bo dzięki temu będziecie asystować w czymś, czego próżno wyglądać gdzie indziej w Europie. Mianowicie w obrządzaniu.
Obrządzanie to przygotowanie parowozu do dalszej jazdy
Balet w trzech aktach. W pierwszym lokomotywa zrzuca popiół (dla niepoznaki nazywany szlaką), w drugim tankuje wodę (to po to są te wielkie pompy – krany przy torach!), a w finale uzupełnia zapasy węgla (w roli głównej ręczny żuraw i latające wagoniki z węglem). Z ostatniego aktu nagrałam kalkulatorem film.
Wszystko razem trwa jakieś pół godziny, a samo obrządzanie zaczyna się kilka, maksymalnie kilkanaście minut po przyjeździe parowozu na stację Wolsztyn. Kolejne kwadranse zarezerwujcie na zwiedzanie ponad stuletniej hali napraw, małego skansenu taboru i salki muzealnej w dawnej noclegowni. Ta ostatnia to powrót do kolejowej przeszłości. Kto z Miłych Czytelników pamięta nieśmiertelne zasłonki PKP w kolorze sraczki? Bilety – kartoniki? Centralki telefoniczne na korbkę?
A co w wolsztyńskiej parowozowni jest najfajniejsze (prócz obrządzania)? Że można wleźć wszędzie i wszystkiego dotknąć, naturalnie w granicach zdrowego rozsądku (na przykład do tendra ładować się jednak nie polecam, a co to ten tender dowiecie się już na miejscu).
➙ ZAJRZYJ TUTAJ jeśli lubisz muzea kolejnictwa
Zwiedzanie parowozowni w Wolsztynie informacje praktyczne
Parowozownia Wolsztyn czynna jest codziennie w godz. 7:00-15:00, ale tylko w dni robocze można zwiedzać salę muzealną. Rozkład jazdy parowozów (bo nie wszystkie pociągi, które kursują do Wolsztyna ciągną lokomotywy na parę) najlepiej sprawdzić na stronie parowozowni – to ważne jeśli chcecie zobaczyć obrządzanie.
Bilet wstępu w 2022 roku kosztuj 15/10 złotych. W kasie poproście o plan parowozowni, dzięki któremu nie tylko nie pominiecie żadnego zakamarka, ale i dowiecie się co do czego służą rozmaite ustrojstwa. Lojalnie też ostrzegam, że zwiedzając parowozownię można zupełnie na serio się ubrudzić.
Adres: ul. Fabryczna 1
I to jest moment, w którym wielu kończy zwiedzanie Wolsztyna. Żałujcie i czytajcie dalej, co przegapiliście.
Skansen Budownictwa Ludowego Zachodniej Wielkopolski w Wolsztynie
Znajdziecie go kawałeczek za centrum Wolsztyna. Z parowozowni będzie to dobre pół godziny spaceru, ale za to ścieżką prowadzącą brzegiem lasu i jeziora Wolsztyńskiego. Więc całkiem spoko. Natomiast sam skansen budownictwa ludowego jest bardziej niż spoko. Kameralny i klimatyczny. Zabytkowych wnętrz do zwiedzania jest circa piętnaście, w tym karczma, biedacka zagroda komornika, obejście półrolnika i zabudowania zamożnych olenderskich osadników.
Te ostatnie dla mnie (przypomnę, mieszkanki Małopolski) okazały się szczególnie interesujące, bo z kompletnie innej bajki niż to, co można zobaczyć na południu Polski. W obejściu olędrów zrozumiałam też dlaczego miła pani w kasie skansenu do uśmiechów i biletu wstępu (całe 5 złotych) dorzuciła uprzejmą acz stanowczą prośbę, by nie kłaść się do łóżek.
Skansen w Wolsztynie to też trochę architektonicznej drobnicy (typu psia buda i gołębnik), garnki na płotach, kwiatki w ogródkach, zwierzęta zagrodowe reprezentowane przez ciekawskie kozy i owce oraz drewniany wiatrak typu koźlak.
Dni i godziny zwiedzania skansenu w Wolsztynie zależą od sezonu, dlatego przed wizytą koniecznie sprawdźcie stronę muzeum.
Adres: ul. Bohaterów Bielnika 26
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Lubisz skanseny? To zajrzyj tutaj po więcej!
Jezioro Wolsztyńskie. Hej, ho, pło!
No bo tak: rzeka zawsze dobrze robi miastu, jezioro jeszcze lepiej. A jezioro w środku miasta, z dzikim brzegiem, pomostami, ścieżkami spacerowymi, plażą, ptakami, kumkającymi na całe gardło żabami to już w ogóle. And guess what: wszystko to znajdziecie w Wolsztynie!
A co to jest pło? To taka podstępna niby wyspa. Kożuszek z trawy, który mogą porastać krzaki, a nawet drzewa, za to ona wyrasta prosto z wody. Swego czasu czytałam zajmującą książkę pt. „Co nas może zabić w mieście” Szymona Drobniaka i to z niej dowiedziałam się o istnieniu pła. Wsysa bez szansy na ratunek. – obiecuje autor.
Prawdziwie pło zarasta jeziora na Suwalszczyźnie i w Poleskim Parku Narodowym, a takie pło mniej złowrogie znajdziecie na zabagnionych brzegach jeziora Wolsztyńskiego. Jego zdradziecką strukturę można kontemplować z bezpiecznej odległości, to jest z kładek.
Wolsztyn to nie tylko parowozy. Wolsztyn to też wąglik! Muzeum Roberta Kocha
Wyobraźcie sobie, że w loterii „znani mieszkańcy” Wolsztyn wylosował Noblistę! Konkretnie Roberta Kocha, który w Wolsztynie (wtedy Wollstein) osiem lat pełnił obowiązki lekarza powiatowego. Rzecz jasna, za bycie powiatowym medykiem nobli się nie dostaje, ale za odkrycie prątków gruźlicy już owszem. Te jednak doktor Koch odkrył już po wyprowadzce z Wielkopolski.
Nie myślcie sobie jednak, że przyszły Noblista w Wolsztynie próżnował. Bynajmniej! W przerwach między puszczaniem krwi i odbieraniem porodów, Koch obwieścił światu istnienie bakterii bacillus anthracis, czyli laseczki wąglika.
Swoją drogą to cud, że swoimi eksperymentami nikogo nie pozabijał. A kandydatów do zgonu było sporo, zważywszy że laboratorium urządził sobie w gabinecie, w którym przyjmował pacjentów, a własną córkę (lat 8) zatrudnił do ścierania szkiełek spod mikroskopu.
W miejscu, gdzie Robert Koch uprawiał biohazard z wąglikiem dziś działa muzeum jego imienia. To śliczna kamieniczka z wykuszem wybudowana w stylu angielskiego neogotyku (ergo zupełnie innego neogotyku niż ten, który ogląda się w Polsce).
Muzeum jest nieduże, to raptem dwie sale, ale zwiedza się je z przewodnikiem i już dla samych anegdotek o nobliście warto się tu wybrać. Na zachętę dodam, że oględnie mówiąc, Robert Koch nie był szczególnie sympatycznym osobnikiem. Bilet wstępu jest skandalicznie tani. Kosztuje 3 złote (a są też opcje ulgowe).
Adres: ul. Roberta Kocha 12
Muzeum Marcina Rożka – najpiękniejsza willa Wolsztyna (muzeum też dobre!)
Zresztą proszę – zobaczcie sami tę zgrabną willę z lat trzydziestych dwudziestego wieku z wymuskanym ogrodem (ponoć najładniejszym w czerwcu, gdy kwitną rododendrony) i widokiem na jezioro. W ogóle toto nie wygląda jak Polska, już prędzej na rezydencję we Włoszech. W każdym razie: CUDO!
Wewnątrz tej perełki znajdziecie Muzeum Marcina Rożka – nieco zapomnianego wielkopolskiego rzeźbiarza, który w willi mieszkał i tworzył, ale i ją zaprojektował.
Nie wiecie kto zacz ten Marcin Rożek? Nie szkodzi, muzeum zwiedza się z przewodnikiem, który robi świetną robotę. To też jedyna okazja by zobaczyć wybór rzeźb i obrazów Rożka, którego większość dzieł nie przetrwała drugiej wojny światowej. Artysta był powstańcem wielkopolskim za co Niemcy wzięli go na celownik zaraz po wybuchu drugiej wojny. Zmarł w 1944 roku w Auschwitz.
Bilet wstępu znów kosztuje tylko 3 złote, a w niedzielę za zwiedzanie Muzeum Marcina Rożka nie płaci się nic.
Adres: ul. 5 Stycznia 34
Co jeszcze zobaczyć w Wolsztynie? Park i pałac
Uwielbiam Wolsztyn. Gdy myślałam, że miasto odkryło już przede mną wszystkie swoje asy, znajduję zestaw park plus pałac cudnej malowniczości. A w nim grubo ponad stuletnie drzewa – pomniki przyrody, dzikie ścieżki i kładki spacerowe, nieduża plaża, a kawałek dalej sztucznie usypane molo z ławeczkami.
Spacerując po parku rozglądajcie się w poszukiwaniu uśmiechniętego dębu z Faunem i Meduzami (pierwotnie była to robota dłuta Marcina Rożka, oryginalne gęby z dębu dziś zobaczycie w jego muzeum).
Pałacu w Wolsztynie nie można zwiedzać, ale nie ma co rozpaczać, bo między nami mówiąc średni z niego zabytek. Neoklasycystyczna siedziba rodowa Mycielskich spłonęła w czterdziestym piątym roku. Pałac odbudowano dopiero w latach sześćdziesiątych jako dom wczasowy. Ergo zabytkowych wnętrz brak.
Jeszcze kilka lat temu działał tu hotel i restauracja, ale teraz pałac Wolsztyński zamknięty jest na głucho. Ptaszki jednak ćwierkają, że pałac znów ma stać się hotelem, czego bardzo Wolsztynowi (i sobie) życzę, bo porządny hotel, to naprawdę jedyne czego miastu brakuje.
Atrakcja (bardziej) alternatywna: murale w Wolsztynie
Co jeszcze zobaczyć w Wolsztynie? A na przykład street art. Jego małe zagłębie odkryłam zupełnym przypadkiem na parkingu przy targowisku miejskim (w widłach ulic Komorskiego i Drzymały). Murali jest tam co najmniej kilkanaście. Niektóre bardzo udane.
Możliwości gastronomiczne Wolsztyna prezentują się bardzo obiecująco
Być może nie wybrzmiało to z dostateczną siłą, ale Wolsztyn jest naprawdę niewielkim miastem (trzynaście tysięcy mieszkańców według cioci Wiki). Tym większy więc szacun, że w odróżnieniu od innych podobnych mu gabarytowo miasteczek, ma tak rozwiniętą scenę gastronomiczną. I nie, nie mam na myśli wyboru między kebabem a kotletem z mikrofali.
Myślę o co najmniej kilku dobrze (lub bardzo dobrze) zapowiadających się restauracjach. Byłam zbyt krótko, by wypróbować więcej niż jedną (smuteczek; dlatego Wolsztynie proszę otwórz ten hotel!). Padło na restaurację Pico Bello na Poznańskiej (blisko rynku). Wybór przypadkowy, ale bardzo udany.
Bo Pico Bello karmi genialnymi sałatkami, a solidne porcje uzupełnia ciepła bagietka z masłem czosnkowym. Samo dobro! Zdjęć nie mam, musicie wierzyć mi na słowo.
Wolsztyn opuszczałam z niedosytem jak stąd do Kazachstanu
Tym większym, że (przypomnę) to miała być wycieczka-zapchaj dziura z Poznania. A tu proszę, tak mnie to zwiedzanie Wolsztyna wciągnęło, że mało brakowało, bym spóźniła się na powrotny pociąg. Nie wszystko też zdążyłam zobaczyć. Nie zajrzałam do kościoła, nie było okazji by pozachwycać się kamieniczkami, ani przespacerować promenadą wzdłuż jeziora. Tak czy owak, to była idealna mała wycieczka. Chętnie ją powtórzę, choćby jutro.
PS Przeczytaj również pozostałe wpisy z serii kocham małe miasta (nie tylko w Polsce!).
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
Podobne artykuły
Cześć!

Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej