Ponidzie dla weekendowych poszukiwaczy świętego spokoju. Zabieram Was do krainy, w której sztuka łączy się z przyrodą, a pobyt od pierwszych chwil wprawia w stan aaaach.
(+ z perspektywy mieszkanki małopolskiego jest niemal bezludna ^^)
Ponidzie, czyli gdzie?
W województwie świętokrzyskim. Na północny wschód od Krakowa i na południe od Kielc. Wzdłuż środkowego i dolnego biegu rzeki Nidy. Między Pińczowem, Buskiem, Jędrzejowem, a Nowym Korczynem. Z grubsza i w sporym uproszczeniu.
Co przed nami
Na jedną nóżkę gipsy, lessy i jaskółcze ogony, na drugą zdumiewająca różnorodnością architektura sakralna (różnych wyznań!). Dwa pałace i sztuka w szczerym polu. Pagórki i wijące się jak wąż dróżki. Stado owiec i najpiękniejsze konie arabskie na świecie. Stolica polskiej reformacji i najmniejsze miasto w Polsce. Widoki, widoki, widoki. Zwłaszcza na niekończące się pola i łąki. A nie od dziś wiadomo, że gapienie się na zielone koi nerwy, relaksuje i uspokaja.
Potrzebne będą
Samochód z pełnym bakiem, jeden nocleg (na przykład tutaj – sprawdzony!). Termos z kawą i coś na ząb, bo w razie napadu nagłego głodu trudno będzie go zaspokoić poza miastami, których zresztą wcale wiele tu nie ma. Ponidzie nie jest krainą kłaniającą się gustom i oczekiwaniom masowego turysty (i bardzo, bardzo dobrze!).
Opatowiec dla kolekcjonerów doświadczeń z gatunku „NAJ”
Świętokrzyskie mogłoby się reklamować hasłem „województwo małych miasteczek”, a nawet miasteczek mikroskopijnych. Oto jesteśmy bowiem w zamieszkanym przez 328 osób Opatowcu, który 1 stycznia 2019 roku oficjalnie został najmniejszym polskim miastem. Opatowiec odzyskał prawa miejskie po stu pięćdziesięciu latach.
BTW miasteczka tylko trochę większych od Opatowca, mają osobny dział na blogu!
Nazwa też daje do myślenia. Czyli musieli być tu jacyś opaci? Byli, najpierw benedyktyni z Tyńca, bo Opatowiec należał do ich dóbr. Potem w miasteczku pojawili się dominikanie. Po tych drugich został kościół św. Jakuba z końca piętnastego wieku.
Oficjalnie można zazdrościć mu położenia. Opatowiec leży na lessowej skale powyżej ujścia Dunajca do Wisły. Na drugi brzeg można przeprawić się promem. Ale to innym razem, bo za Wisłą jest już małopolskie, a nie Ponidzie.
Nowy Korczyn. Nida i zrujnowana synagoga
Nida to rzeka, której się nie spieszy. Zamiast pędzić przed siebie, kręci się jak sprężynka. Na drugie ma więc esy-floresy. Na trzecie starorzecza i rozlewiska. Trochę jak moja ulubienica Biebrza, ale tylko trochę, bo Ponidzie i Biebrzę łączy pokrewieństwo mocy dziesiątej wody po kisielu. Poza tym Nida jest jedną z najcieplejszych polskich rzek. Latem temperatura jej wód dochodzi do 27 stopni! W Nowym Korczynie Nida kończy bieg. Za miasteczkiem wpada do Wisły.
Nowy Korczyn przy Opatowcu to mała metropolia, w dodatku z królewskim rodowodem. Co prawda po zamku Kazimierza Wielkiego nie został ślad, ale za to trzynastowieczny kompleks pofranciszkański z fundacji książęcej pary Bolesław Wstydliwy i Kinga (dziś święta) ma się dobrze.
Najciekawszym zabytkiem Nowego Korczyna jest klasycystyczna synagoga z 1659 roku. Paradoksalnie swój stan zawdzięcza nie II wojnie światowej (w tym czasie była spichlerzem), a Polsce ludowej. Po wojnie bożnica służyła mieszkańcom jako kino, potem zmieniono ją w magazyn zboża. Później zostawiono ją samą sobie. Synagoga dziś jest zabezpieczoną ruiną. Z dawnego wyposażenia zachował się Aron Ha-kodesz i ślady polichromii.
Wreszcie Nowy Korczyn ma ryneczek, taki w typie bardziej miejskiego parku niż placu targowego. Z cieniem drzew i wyborem ławek. Otoczony wianuszkiem niewielkich domów, niektórych naprawdę starych. W takich okolicznościach przyrody trudno odmówić sobie lodów. Miały być pistacjowe, smakują jak landrynki. Są równie słodkie jak moja niewiedza, że Nowy Korczyn to pierwsze i ostatnie miejsce na Ponidziu, które w ten weekend udało się zwiedzić bez parasola.
Chotel Czerwony. Kościół na skale i kuchnia proboszcza
Uprzedzając ewentualne pytania: kuchnia proboszcza nie wydaje ciepłych posiłków, zimnych też nie, Niczego nie wydaje. Kuchnia proboszcza jest jaskinią, a bardziej precyzyjnie grotą wykutą w gipsie. Wiecie co to znaczy? Że Chotel Czerwony leży na wschód od Nidy. Gdyby leżał w zachodnim dorzeczu, to żadnej groty by nie było, bo na zachód od Nidy jest less, a na wschód gips. Zapamiętali?
A w Chotlu Czerwonym (właśnie tak, Chotlu nie Chotelu) nie dość, że kuchnia proboszcza, to jeszcze jaskółcze ogony. Znów gips, którego kryształy zrastają się ze sobą w formy przypominające ogony jaskółek. Mega jaskółek, bo gipsy wielkokrystaliczne w okolicy Chotla Czerwonego dochodzą do trzech metrów wysokości i większych nie znajdziecie na całym świecie, podobno.
(tylko pomyśleć ile komarów i innego dziadostwa zjadałaby jaskółka z ogonem takich rozmiarów!)
Na czubku gipsowego pagórka od blisko sześciuset lat stoi gotycki kościół św. Bartłomieja z fundacji Jana Długosza. Znaki rozpoznawcze: widoczny z oddali czerwony dach oraz ślady stóp różnych rozmiarów wyryte przy wejściu. Do dziś nie wiadomo na co to i przez kogo.
Rzut beretem z Chotla Czerwonego jest Wiślica – drugie najmniejsze miasteczko w Polsce z zabytkiem sztuki romańskiej skali światowej, grodziskiem, imponującym kościołem i pewną tajemniczą niecką, w której… a nie, przeczytajcie sobie sami, ja już w Wiślicy byłam.
Rezerwat Przęślin. Samotna góra gipsu
Rezerwat Przęślin też widać z oddali. Wygląda jak kapelusz z lekka wdeptany w pole, ale im bliżej, tym bardziej staje się jasne, że nastąpiło tu jakieś tektoniczne przełamanie. Jakby otworzyła się, a potem przesunęła ziemia, w efekcie czego Przęślin to gipsowe jaskółcze ogony rekordowych rozmiarów, ale też roślinność stepowa. Fachowo – murawa kserotermiczna, niefachowo łąka kwietna.
Wczesną wiosną kwitnie tu miłek wiosenny – rzadko występująca w Polsce roślina, która szczególnie upodobała sobie Ponidzie. Wypatrujcie kwiatów żółtego koloru wyglądających jak krzyżówka koperku z gerberą.
Rezerwat Skorocice. Coś tu się zapadło
Śmiać mi się chce na wspomnienie, ale wtedy nie było zabawnie wcale a wcale. Padało, oczywiście, a my jak głupki bezowocnie szukaliśmy wejścia do rezerwatu Skorocice, krążąc w tę i nazad. Trudy opłaciły się z nawiązką. Rezerwat Skorocice to miejsce, w którym pierwszy (i nie ostatni raz na Ponidziu) serce szybciej zabiło mi z zachwytu.
Pewnie dlatego, że nie do końca wiedziałam czego się spodziewać po wąwozie wyerodowanym w trzeciorzędowym gipsie – jak rezerwat Skorocice opisuje Wiki. Tymczasem zastałam zarośniętą jak busz (podagryczniki sięgały mi do pasa) dolinkę, którą tworzą gipsowe ściany i formacje. Konia z rzędem temu, kto znajdzie wszystkie dwadzieścia sześć poukrywanych w rezerwacie grot, w tym najdłuższą w Polsce gipsową jaskinię. Podpowiem: jej dnem płynie potoczek.
Płynący wąwozem ciek jest zresztą winien przemeblowania w rezerwacie Skorocice. Powolutku, cierpliwie podmywał gipsy, aż te wzięły i się zapadły. Z wielce malowniczym skutkiem.
BTW jesteśmy w Nadnidziańskim Parku Krajobrazowym – jednym z dwóch chroniących to, co przyrodniczo najpiękniejsze i najciekawsze na Ponidziu (rezerwat Przęślin również jest jego częścią).
Osobliwości Ponidzia: sosna na szczudłach
W lesie pod wsią Wełecz rośnie sosna niby pospolita, a jednak niepodobna do żadnej innej. To jedyna znana mi okazja by zajrzeć drzewu pod podwozie. Sosna z Wełecza rośnie (wisi?) bowiem dobre dwa i pół metra powyżej poziomu gruntu, wsparta na ażurowej konstrukcji z korzeni. Faktycznie wygląda jakby rosła na szczudłach, albo gdzieś kroczyła.
W powstaniu tego cuda natury nie brały jednak udziału siły nadprzyrodzone. Sosna rośnie na terenie dawnej piaskowni, a to czego spod korzeni nie wybrały ludzkie ręce, wypłukała woda.
Pińczów to miasto, o którym krótko się nie da
A w każdym razie ja nie potrafię, dlatego Pińczów dostał na blogu osobny artykuł. Ale gdybym miała wskazać na szybko trzy miejsca, które w Pińczowie trzeba odwiedzić, to zaczęłabym od tego, że trzy to za mało, ale skoro mus, to niech będzie:
- Góra św. Anny z kaplicą (a jakże!) świętej Anny na czubku, która sama w sobie (choć projektu królewskiego architekta Santi Gucciego) może i nie jest dostatecznym powodem, by wdrapać się na wzgórze, ale słowo, że widoki na Pińczów, Nidę i Ponidzie wynagrodzą trudy wspinaczki.
- Dom ariański nazywany również ariańską drukarnią – renesansowa kamieniczka z śliczną fasadą zdobioną rustyką i… to w zasadzie tyle. W środku do niedawna mieściło się Archiwum Narodowe, a po remoncie dom ariański zostanie muzeum.
- Synagoga, bo to jedna z najstarszych zachowanych bożnic w Polsce. Pochodzi z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku. I można ją zwiedzać! Choć wymaga to wcześniejszego zaanonsowania się w Muzeum Regionalnym. W środku zachowały się polichromie oraz Aron Ha-kodesz.
Zauważyliście, że każde z miejsc służyło wyznawcom innej religii? Dużo to mówi o tym jak kosmopolitycznym miastem był Pińczów w czasach odrodzenia. Ba, miasto było stolicą polskiej reformacji, ale więcej o tym pisałam tutaj.
Rezerwat Skowronno i kulturowy wypas owiec
Zabawna sprawa, bo gdy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że wcale w rezerwacie Skowronno nie byłam. Ale nie szkodzi, bo i tak było zajefajnie. Najpierw powitał mnie taki widok na Ponidzie.
Niczego sobie, musicie przyznać. Potem weszłam w łan maków, chabrów i z lekka przekwitłego rzepaku. Zachwyt dopełnił się, gdy okazało się, że na końcu dróżki przygląda mi się stado owiec. To szare eminencje Nadnidziańskiego Parku Krajobrazowego – naturalne kosiarki do trawy dbające o to, by Garb Pińczowski nie zarósł.
➙ CZYTAJ RÓWNIEŻ: Redyk, czyli tradycyjny spęd owiec. To trzeba przeżyć!
Chroberz. Zespół pałacowo-parkowy Wielopolskich
Ponidzie to kraina obfitująca w zabytki, ale niekoniecznie świeckie. Zamki i pałace w okolicy można policzyć na palcach, a jednym z nich jest neorenesansowa rezydencja Wielopolskich w Chrobrzu. Zaprojektował ją Henryk Marconi, który na Ponidziu słynie przede wszystkim z gmachu sanatorium Marconi w Busku Zdroju (znak rozpoznawczy: kolumny, dużo kolumn).
Pałac Wielopolskich po wojnie przekształcono w szkołę rolniczą i do dziś niewiele się zmieniło, niestety. Zespół pałacowo-parkowy otaczają budynki szkolne, a w pałacu urządzono ekspozycję muzealną, którą od wielkiego dzwonu można zwiedzić.
Spacerując po parku wyglądajcie platanów – gigantów.
Grodzisko Stradów (i najpiękniejsza dróżka na Ponidziu)
Dobrze ponad tysiąc lat temu Ponidzie nie leżało w świętokrzyskim, a było częścią państwa Wiślan. O tamtych czasach przypominają grodziska. Jedno na przykład w Wiślicy, ale umówmy się – nijak się ono ma do ogromnego kompleksu osadniczo-obronnego w Stradowie. Datowane na dziewiąty albo nawet ósmy wiek grodzisko Stradów jest drugim największym w Polsce! Co widać najlepiej z pewnej odległości, bo z bliska wygląda jak nieregularny pagór w wydrążonym czubkiem. Czyli właściwie jak każde inne grodzisko.
Ale na grodzisko w Stradowie warto wspiąć się z jeszcze jednego powodu: widoki. Raz, że ponidziański krajobraz prezentuje się tu malowniczo. Dwa, że u podnóża grodziska jak żmijka wije się niepozorna dróżka do sioła Kopanina, która z góry okazuje się… albo nie, co ja będę. Zobaczcie sami.
Dygresja
Być może zastanawiacie skąd ta zmiana tonacji na zdjęciach.? Czyżby roadtrip po Ponidziu na finiszu uratowało słońce? Bynajmniej. W tamten weekend słońce pokazało mi, właściwie nic nie pokazało, bo w ogóle się nie pokazało. Skończyło się tak, że lało, lało, lało, a ja usiłowałam nie ześliznąć się z grodziska (nie polecam eksploracji w deszczu), spodnie miałam mokre do połowy ud, a w butach chlupała woda.
To był właściwie koniec zwiedzania Ponidzia. Z morale na poziomie minus dno, bólem dupy i żalem powiedziałam pass. I wtedy mój Marudny Mąż wjechał cały na biało, obiecując, że na Ponidzie wrócimy – jak mawiają w korpo – ASAP. As soon as possible.
No i wróciliśmy, miesiąc później, dozwiedzać to, czego za pierwszym podejściem zobaczyć się nie udało.
Świątki – wszyscy święci Ponidzia
Przydrożne kapliczki nie są czymś, co gdzie indziej w Polsce nie występuje, fakt. Ale trudno byłoby nie zauważyć, że Ponidzie to ziemia wyjątkowo w nie zasobna. Nazywają je tu świątkami. Gros wyrzeźbiono z lokalnej odmiany wapienia. Pińczak ma tę cudowną właściwość, że najpierw miękki i bardzo plastyczny z czasem samoistnie twardnieje. Na oko najwięcej powstało Chrystusów, Matek Boskich, świętych Florianów i Nepomuków.
Świątki na Ponidziu są wszędzie. Stoją przy kościołach, na poboczach, w przydomowych ogródkach, a czasem po prostu na środku pola. I te polne świątki są najpiękniejsze, a wyszukiwanie ich w krajobrazie to niezła zabawa. Spróbujcie!
Trzy powody, by odwiedzić Młodzawy Małe
Powód numer jeden: świątki.
We wsi jest ich co najmniej sześć, z czego trzy barokowe figury tworzą grupę polną. Ponoć środkową figurę Jezusa Ukrzyżowanego postawiono w miejscu, w którym wykopano skrzynię skarbów wraz z listem, by opłacić nimi budowę kościoła. Towarzyszą jej święci Jan Kanty i Jan Nepomucen. Niestety grupa trochę zarosła krzakami i tylko zimą widać, że faktycznie stoją w jednej linii, wzdłuż bardzo starej, niemal niewidocznej drogi. Ustawiono je w tutaj w 1735 roku.
Powód numer dwa: kościół Ducha Świętego i Matki Boskiej Bolesnej.
Młodzawy Małe nie zamieszkuje nawet dwustu mieszkańców, ale za to kościół mają monumentalny i szalenie efektowny. To, uwaga!, najcenniejszy późnobarokowy kościół w historycznej Małopolsce (której częścią, jakby nie patrzeć, jest Ponidzie). Przywodzi na myśl fasadę rzymskiego kościoła Il Gesù, ale tak naprawdę to skóra (cegła?) zdarta z bazyliki Matki Boskiej w Loreto.
Wandale byli wśród nas. Najstarszy podpis, który znalazłam był z końca osiemnastego wieku, ale kościół w Młodzawach niemal na całym obwodzie pokryty jest gryzmołami.
Powód numer trzy: wąwóz lessowy.
Wiecie, co to znaczy? Że Młodzawy leżą po zachodniej stronie Nidy (na wschodzie są gipsy, przypominam). Lessowy wąwóz w Młodzawach jest króciutki, ale szalenie malowniczy. Aż nie chce się wierzyć, że jego wysokie, równiutkie ściany są dziełem li tylko natury.
Michałów. Tutaj hoduje się najpiękniejsze konie na świecie
Myślicie, że przesadzam? Że Was tu clickbajtuję? W żadnym razie, są na to twarde i policzalne dowody w postaci tytułów, pucharów i czempionatów zdobytych na całym świecie przez wyhodowane w Michałowie araby. Żadna inna stadnina koni nie zdobyła ich tyle (włącznie z Janowem Podlaskim). Przy stadninie działa muzeum, w którym wystawiono część nagród. Jest ich tak wiele, że niezorientowana osoba może pomyśleć, że trafiła do hurtowni trofeów. Na jednej ze ścian wisi fotografia ustawionych w równym rządku jedenastu siwych klaczy. Wszystkie wygrały championat świata.
O co chodzi? Na pewno to zasługa genów. Stadninę w Michałowie założono co prawda dopiero w latach 50., ale nadal kontynuuje się tu hodowlę najlepszych przedwojennych linii. Po drugie mikroklimat Ponidzia i wybitnie odpowiadające tej pustynnej rasie koni suche łąki Michałowa. Dziś w stadninie mieszka ponad czterysta koni, nie tylko czystej krwi arabskiej, są też słynne michałowskie taranty, czyli konie w kropki.
Ciekawostka: najdroższym wyhodowanym w Michałowie koniem była klacz Kwestura. W 2008 roku sprzedano ją za 1,125 miliona euro na aukcji Pride of Poland w Janowie Podlaskim.
Stadninę w Michałowie można zwiedzać tylko po uprzednim uzgodnieniu i pod opieką przewodnika. Czy warto? No jasne! Widok galopującego stada najpiękniejszych koni świata, to coś czego się nie zapomina się nigdy.
Na pożegnanie rzut oka na pałac Deskurów w Sancygniowie
Pałac w Sancygniowie to najbardziej podupadły zabytek ze wszystkich, które odwiedziłam zwiedzając Ponidzie. Żal tym większy, że jest to miejsce interesujące i malowniczo położone. Neorenesansowy pałac z końca dziewiętnastego wieku wzniosła pochodząca z Francji rodzina Deskurów. Po wojnie i znacjonalizowaniu użytkowano go na różne sposoby. W pałacu działa szkoła, biblioteka, świetlica, ośrodek zdrowia, szpital odwykowy, ośrodek kolonijny dla dzieci, a nawet posterunek MO. Dwa lata temu pałac Deskurów wystawiono na sprzedaż za sześć i pół miliona złotych.
Nazwa wsi pochodzi od nazwiska rodu Sancygniowskich, którzy pozostawili po sobie gotycki kościół Piotra i Pawła (na fundamentach ich dworu Deskurowie później wybudowali pałac). Jeśli będziecie mieć możliwość, to koniecznie zajrzyjcie do środka.
PS
Bardzo dziękuję stadninie koni Michałów za możliwość zwiedzenia! Przygotowując tekst korzystałam ze strony zabytek.pl oraz albumu „Przydrożne kapliczki, krzyże i figury w sercu Ponidzia”.
Więcej pomysłów dla weekendowych poszukiwaczy świętego spokoju:
- Pojezierze Iławskie dla szczurów lądowych
- Kraina Kanału Elbląskiego to nie tylko pochylnie! Przewodnik na cudowny weekend
- Skręć w drogę bez nazwy. Zwiedzamy ziemię lubawską!
- Łuk Mużakowa – kolorowe jeziorka, transgraniczny park i szalony hrabia z parkomanią
- Pieniny bez zadyszki. 11 kulturalnych przyjemności
- Biebrzański Park Narodowy: mocno subiektywny przegląd ulubionych miejscach (i tych, które warto zobaczyć)
- Relaks po podlasku!
- jeszcze więcej pomysłów na weekend w Polsce
Przydało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej