Gdybym zamiast dyskutować sama ze sobą nad sensem pisania o Funchal po prostu siadła i zrobiła co trzeba, ten tekst od dawna byłby już opublikowany. Ale nie. Dywagowałam dalej.
No bo umówmy się: to miasto nie jest ani najlepszym, ani najpiękniejszym ani w ogóle „NAJ” niczym, co znajdziecie na Maderze. Madera jest cudowna, a Funchal… Funchal jest po prostu dużym miastem ze wszystkimi plusami i minusami tegoż.
Ale gdy zaczęłam przeglądać zdjęcia w telefonie (bo ja fotografuję tylko telefonem, ale to już pewnie wiecie), to okazało się, że moje wspomnienia pełne są uprzedzeń. Nie takie to Funchal meh jak je zapamiętałam. Ba, im dalej w telefon, tym więcej miłych momentów.
Więc zrobiłam w końcu to, co zrobić miałam. Przed wami średniopraktyczny i umiarkowanie wyczerpujący przewodnik po najjaśniejszych momentach Funchal.
Macie pełne prawo nie wiedzieć gdzie to
Też nie miałam bladego pojęcia o istnieniu Funchal, dopóki kilka lat temu nie zachorowałam na Maderę. Funchal to stolica i największe miasto na wyspie. Mieszka tu blisko połowa wszystkich Maderczyków. Ile? Trochę ponad sto tysięcy. Wystarczy do bycia szóstym największym miastem Portugalii.
Funchal niedługo skończy sześćset lat (w 1424 roku osadę założył odkrywca Madery João Gonçalves Zarco), jest więc całkiem stare, choć na pierwszy rzut oka wcale na takie nie wygląda. Nazwę dostało na cześć kopru włoskiego (po portugalsku funcho), który obficie miał porastać okolicę. Dziś jedyne co obficie porasta Funchal to budowle. Domy oblepiają tu nawet absurdalnie nachylone zbocza.
Na mapie wszystko wygląda tak niewinnie, ale w Funchal płasko jest tylko w okolicach portu. Uliczki są ciasne, kręte, strome, parkowanie turbo kłopotliwe, auta więc na zwiedzanie miasta nie zabierajcie. A jeśli musicie, to przejedźcie się prostą jak strzała Caminho de Ferro w stronę Monte. Wasze auto to mistrz, jeśli podjedzie na trójce.
Co może okazać się największym zaskoczeniem: w Funchal nie ma plaż takich jak sobie wyobrażacie. Czyli piasek i woda. A typy zejść do oceanu najlepiej opisują hasła „skalne rumowisko” oraz „rampa przeładunkowa”. Miejska plaża to wybetonowany plac z basenem i drabinkami prosto w Atlantyk.
Znani mieszkańcy – Cristiano Ronaldo, który w Funchal się urodził i wychował. Piłkarz ma w porcie swoje muzeum CR7 oraz pomnik. Wypolerowane na błysk klejnoty spiżowego Ronalda skutecznie odwracają uwagę, że z twarzy jakoś mało do prawdziwego on podobny.
Znani bywalcy – tu lista jest dłuższa. Dość wymienić Krzysztofa Kolumba, cesarzową Sissi, Karola Darwina, a z polskich akcentów Władysława Warneńczyka i Józefa Piłsudskiego. Ten pierwszy miał rzekomo nie zginąć w bitwie pod Warną tylko dać dyla na Maderę. Ten drugi zupełnie na serio spędził na wyspie trzy miesiące w 1930 roku. Jak dobrze poszukacie, to znajdziecie w Funchal upamiętniający to pomnik.
3 rzeczy, których nie zrobiłam w Funchal
Opowieść o zwiedzaniu Fuchal przekornie zacznę od tego, czego w nim nie zrobiłam, a co uchodzi za tutejszy turystyczny zestaw obowiązkowy:
- wjechać kolejką linową do Monte (Teleférico do Funchal)
- zwiedzić pałac i ogród botaniczny (Monte Palace Madeira)
- zjechać toboganem
Jak śpiewała Édith Piaf – niczego nie żałuję. No dobra, może trochę tych toboganów. Bo o ile na wyspie, która jest jednym wielkim punktem widokowym (tip: miejsca widokowe oznaczana są jako miradouro) i dzikim ogrodem, płacenie (wcale nie małej kwoty) za jedno i drugie można uznać za zbędny wydatek. O tyle jazda sankami po ulicach, to coś czego nigdzie indziej nie zaznacie. Że niby sanki bez śniegu nie pojadą? W Funchal suną po asfalcie. Ponoć rozpędzają się do trzydziestu paru kilometrów na godzinę. Zawrotna prędkość jak na wiklinową kanapę z płozami – bo tak wyglądają tobogany. Od razu skojarzyły mi się z ilustracjami w książkach dla dzieci. Takim czymś Gerda i Kai mogliby pomykać w objęcia Królowej Śniegu.
Kto skusi się na zjazd toboganem może przez kilka(naście?) minut poczuć się jak przedwojenny krezus. Bo sto lat temu tobogany faktycznie temu służyły: szybkiemu zwożeniu bogaczy z Monte do miasta. W tym czasie do góry wwoziła ich kolejka zębata, po której dziś jedynymi śladami są malowniczo obdrapany opuszczony dworzec, wiadukt przemianowany na drogę oraz kompozycja z azulejo.
Monte to najpiękniejsza część Funchal
Ja w każdym razie niczego ładniejszego nie znalazłam. Monte to letnisko położone wysoko nad Funchal, które w mym ulubionym przewodniku po zdrojowiskach z 1934 roku nazwano by stacją klimatyczną. I faktycznie Monte było w przeszłości miejscem popularnym wśród możnych i zamożnych pokładających wiarę w uzdrawiające moce tutejszego mikroklimatu.
Czy słusznie? Przypadek Karola I Habsurga może temu przeczyć. Ostatniego władcę Autro-Węgier pobyt na Maderze bowiem wykończył. OK, swoje zrobiły też stresy związane z abdykacją, wywłaszczeniem i przymusową wyprowadzką z ojczyzny, ale, co by nie gadać, zabiło go zapalenie płuc wyhodowane na wilgotnym klimacie Madery. Cesarza pochowano w Monte w kościele Nossa Senhora do Monte, czyli po naszemu Matki Bożej z Góry.
W dwudziestym wieku wioskę włączono do Funchal, ale Monte wciąż ma urok starego kurortu. Zielone jest i pełne zabytkowej mieszczańskiej architektury. Niezgorsze są też widoki na miasto w dole, ale nie da się ukryć, że Madera lepiej umie w widoki.
Oczywiście nikomu nie bronię wspiąć się do Monte na własnych nogach, ale wiedzcie, że oznacza to sumę podejść przekraczającą 500 metrów, często wąskimi uliczkami bez chodnika, a im głębiej w ląd tym bardziej stromo. Najtańszą opcją dojazdu jest autobus miejski, z dołu w okolice Monte dojeżdżają m.in. linie 20, 21, 22.
To muzeum byłoby na mojej liście top 10 atrakcji Madery (gdybym tylko taką tworzyła)
(może powinnam?)
Kawy i muzeum nie odmawiam sobie nigdy, a ku memu zdumieniu w Funchal muzeów jest sporo. Trzech dni trzeba, by zwiedzić je wszystkie (czy ma to sens to osobna sprawa). Tyle czasu oczywiście nie miałam, więc po żmudnych studiach nad tematem zdecydowałam się na dwa, przy czym jedno okazało się sztosem i teraz każdego kto zechce słuchać namawiam do wizyty we Wszechświecie Wspomnień, czyli w Universo de Memórias João Carlos Abreu.
Pod tą nazwą kryje się dziewiętnastowieczna mieszczańska willa od parteru po strych wypełniona tysiącami pamiątek z podróży. João Carlos Abreu to urodzony w Funchal poeta, dziennikarz i polityk, a od 16 roku namiętny podróżnik, który z każdego wyjazdu zwozi fanty. Nie magnesy, nie pocztówki ani barachło made in China, tylko cuda i różności, głównie przedmioty codziennego użytku i sztukę dekoracyjną.
Czego tu nie ma! Jedną z sal zajmują tylko figurki koni, są też pokaźne zbiory kaczek, damskich kapeluszy, kieszonkowych zegarków czy stołowej zastawy. Krawatów jest tyle, że wytapetowano nimi pokój. Staroświecką kuchnię urządzono nie mniej wiekowymi utensyliami. Wśród pamiątek z podróży znalazło się też wyposażenie kaplicy. Z rzeczy niepowtarzalnych – kreacja śpiewaczki fado Amálii Rodrigues i przenośna toaleta, którą można by pomylić z komodą (też ma szuflady). Są też co najmniej dwa polskie wątki, ale wypatrujcie ich sami.
Universo de Memórias João Carlos Abreu zwiedza się z przewodnikiem. Niestety wewnątrz nie wolno fotografować. Wstęp w lutym 2020 kosztował 3,5€.
Na wstęp do kolejnego – Museu Henrique e Francisco Franco – nie wydałam ani grosza. Muzeum jest nieduże i prezentuje dorobek maderskich twórców braci Franco. Henrique malował, a Francisco przede wszystkim rzeźbił (w Funchal stoją co najmniej trzy jego pomniki). Obaj urodzili się pod koniec dziewiętnastego wieku i trzymali się z dala od abstrakcji.
Niepełnoletnich uprasza się o pominięcie tego akapitu
Jest w nim bowiem mowa o lokalnym napoju wysokoprocentowym nazwanym (jak oryginalnie) maderą. Madera ma bursztynowy kolor, jest słodka i aromatyczna, a w porównaniu z innymi winami mocniejsza o dodatkowe 5-7 procent. W głowie więc może zaszumieć. Zwłaszcza jeśli maderę kosztuje się z pustym żołądkiem, o co nie trudno, w końcu to świetny aperitif (ale też wino deserowe).
Te dodatkowe procenty naturalnie nie spadają z nieba, madera jest bowiem wzmocniona destylatem z trzciny cukrowej. Długo też nabiera smaku w warunkach cieplarnianych, o które nie trudno na wyspie bez zimy. Wino dojrzewa więc nie w piwniczkach, a na cieplutkim poddaszu w ogromnych dębowych beczkach (w jednej leżakuje 9 tysięcy litrów). Spędza w nich co najmniej pięć lat, ale im dłużej, tym lepiej. Najstarsza madera w winnicy Blandy’s w 2020 skończyła sto lat i wciąż leżakuje w beczce. Co ciekawe, tylko najlepsze roczniki są butelkowane osobno, a bardziej poślednie miesza się dla smaku i jakości.
Argumentem przemawiającym za zwiedzaniem Blandy’s Wine Lodge (bilet 9.50€) może okazać się wieńcząca je degustacja. Ale nim własnymi podniebieniami sprawdzi się na czym polega różnica między maderą wytrawną a słodką, odwiedza się jeszcze małe muzeum poświęcone rodowi Blandy, którego siódme pokolenie prowadzi winnicę. Bynajmniej na tym ich działalność się nie kończy. W Funchal zbijali majątek chyba na wszystkim, włącznie z handlem węglem (!?) i samochodami marki opel.
A propos smakowania – Mercado dos Lavradores
Po naszemu rynek rolników, a jeszcze lepiej hala targowa. Ciekawy modernistyczny budynek oddany do użytku w 1940 roku. Ale pomijając walory architektoniczne są jeszcze dodatkowe powody, by zajrzeć do Mercado dos Lavradores (z zastrzeżeniem, że miejsce jest bardzo popularne wśród turystów).
Powodem numer jeden są owoce
Pisałam już na blogu, że specjalnością Madery są marakuje w dwudziestu ośmiu odmianach i inne kosmiczne owoce i Mercado dos Lavradores jest właściwym adresem w Funchal, by tę całą owocową obfitość zobaczyć. A nawet posmakować, bo sprzedawcy chętnie częstują. Brzmi super, ale w praktyce można się trochę naciąć. Porcje są symboliczne, ale wystarczające by poczuć czy chcemy kontynuować znajomość. Częstowanie odbywa się w niezobowiązującej atmosferze, ale niezręcznie tak po prostu odwrócić się na pięcie i odejść z pustymi rękami, a tanio na straganach nie jest (korzystniejsze ceny są w marketach spożywczych, ale wybór w nich też nie taki). A i sprzedawcy naganiają z maestrią kupców z arabskiego suku.
Powodem numer dwa są też owoce, ale morza
Parter hali targowej zajmuje targ rybny. Nie wiem co tam się wyrabia o świcie, gdy nocny połów trafia na stoły. Byłam koło południa i, jakby to ująć, impreza już dogorywała. Na targu zostały tylko niedobitki: rozczłonkowany tuńczyk i szkaradne pałasze, które w parze z bananem występują na Maderze jako obiadowy przysmak (wyglądajcie w menu nazwy espada). Ważne info: nie lękajcie się! Pałasze lepiej smakują niż wyglądają.
Stare miasto w Funchal nazywa się Zona Velha
Nie oczekujcie zbytków jeśli nastawiacie się na oglądanie zabytków. Owszem są, ale nie powiem aby szczególnie na czym było zawiesić oko. Zabytkowa tkanka miejska Funchal jest mało spektakularna. Dominują przysadziste i pozbawione upiększeń fasady. No i ceramiczne dachówki – patrząc na miasto z góry widać morze dachów w odcieniach oranżu.
Naprawdę kolorowo robi się w okolicach Rua de Santa Maria – ta wąska uliczka częściowo została zamieniona w deptak okupowany przez ogródki restauracji. Ale ulica jest też galerią sztuki ulicznej (STREET ART Alert!). Projekt nazywa się A Arte De Portas Abertas, czyli „Sztuka otwartych drzwi”, co jest o tyle przewrotne, że aby móc cokolwiek zobaczyć drzwi muszą być zamknięte. Ale wiadomo, chodziło o symboliczne otwarcie. Ponoć wcale nie tak dawno temu Zona Velha w Funchal była raczej Zona No Go i projekt miał wspomóc jej rewitalizację.
Pierwsze drzwi pomalowano dziesięć lat temu i od tamtej pory powstało kilkadziesiąt obrazów, zresztą nie tylko na Rua de Santa Maria. Ciekawi szczegółów niech zajrzą na stronę projektu. BTW podobny pomysł, tylko że na większą skalę zrealizowano na tunezyjskiej wyspie Dżerba.
Na koniec zostawiam was z moim ulubionym widokiem w Funchal
Na fort św. Jakuba (Forte de São Tiago) i spoczywające u jego podnóża łodzie, które od zatonięcia uchronić mogą już tylko żarliwe modły do świętego Brendana lub Posejdona – zależy kto w co wierzy. Fort pobudowano w siedemnastym wieku, by bronił miasto przed atakami korsarzy.
To zdjęcie uruchamia we mnie cały ciąg miłych wspomnień. Zrobiłam je siedząc w ukrytym przed tłumami plażowym barze. Plaża, jak to w Funchal, była wybetonowanym podestem, a bar tak naprawdę brzydkim pawilonem. Ale nie ma to wielkiego znaczenia, skoro z tarasu widok jest na ocean (lub fort jak ustawicie krzesło pod innym kątem), dobra kawa kosztuje eurosa, można wypić drinka albo wino, zjeść krewetki czy tosty, a wszystko kosztuje ułamek tego, co w Ustce czy innym Mielnie.
Jeżeli ciekawią Was pozostałe wpisy z podróży na Maderę, kliknijcie TUTAJ.
Podobało się?
Postaw mi wirtualną kawę lub udostępnij artykuł znajomym. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
No i zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej