Gran Canaria jest wyspą kontrastów. Niby Europa, ale właściwie to Afryka. Na południu plaże i pustynne wydmy, na północy – klify. A po środku góry co się zowie, kręte drogi i bujna zieloność. Od kaktusów przez bananowce po nasze swojskie nasturcje i polne maki, które na Gran Canarii kwitną w lutym.
I jak tu się nie zachwycić?
Na Gran Canarię wybrałam się w lutym 2024 roku. Wybór właśnie tej Wyspy Kanaryjskiej był… spontaniczny? Kilka tygodni wcześniej byłam na łysej i jałowej Fuerteventurze, która okazała się no me gusta. Nie przeczę, księżycowy krajobraz Fuerty ma specyficzny urok, ale mi do resetu głowy potrzeba kontaktu z przyrodą w wydaniu zielonym i soczystym. Trzy palmy na krzyż nie załatwiają spawy.
(nawet jeśli ceną za realizację tej zachcianki jest pogoda zmienna i deszcz).
Padło więc na innego Kanara – Gran Canarię, która pokładane nadzieje spełniła z nawiązką. Wyspę wystarczająco wypiętrzoną ponad ocean, by jej czubek zatrzymywał wilgotne powietrze znad Atlantyku. Stąd deszcz, zmienna pogoda i bujna zieloność, której tak łaknęłam.
W artykule zebrałam doświadczenia związane z samodzielną organizacją wyjazdu na Gran Canarię oraz pobytem na wyspie.
Co robić na Gran Canarii? Tego dowiesz się z artykułu, w którym opisałam także:
- Najciekawsze atrakcje wyspy
- Widokowe szlaki turystyczne
- Osobliwości Gran Canarii
- Miejscówki na zachód słońca
- Fajne noclegi na Gran Canarii
No to startujemy! Kawę sobie zróbcie, bo będzie długo.
Gran Canaria – informacje praktyczne, czyli kilka rzeczy, o których warto wiedzieć przed lądowaniem na wyspie
Z Polski na Gran Canarię leci się ok. 6 godzin. Są bezpośrednie loty, ale dla nas terminowo wygodniejszy okazał się przelot z przesiadką w Monachium. Bilety lotnicze kupowałam tutaj. Gran Canaria administracyjnie jest częścią Hiszpanii, by przekroczyć granicę wystarczy dowód. Różnica czasu względem Polski -1 godzina.
Samochód opłaca się rezerwować z wyprzedzeniem. Będzie sporo taniej. Dzięki temu za wypożyczenie auto ze średniej półki na 11 dni zapłaciliśmy ok. 300 EUR. BTW benzyna na wyspie jest tańsza niż w Polsce (ok. 1,2 EUR za litr). Oferty wynajmu auta na Gran Canarii ogarnęliśmy przez tę stronę. Samochód odbieraliśmy na lotnisku, tam też go zwracaliśmy, wszystko jest tam bardzo sprawnie zorganizowane.
Nie chcesz samodzielnie zwiedzać Gran Canarii? Rzucić okiem na wycieczki z lokalnym przewodnikiem, zwykle z odbiorem spod drzwi hotelu w cenie.
Gdybym miała wybierać za Ciebie, postawiłabym na te propozycje:
|
Jeśli zastanawiacie się nad długością pobytu, to 11 dni okazało się w sam raz, by odpocząć, zwiedzić i przede wszystkim nasycić się urodą Gran Canarii. A wszystko to w tempie niespiesznym, niemalże ślimaczym. Na luzie i bez spinki. Można to też zrobić w tydzień, ale kosztem rezygnacji z kokoszenia się z kawą do południa.
Pogoda na Gran Canarii zmienną jest i nie należy się do niej przywiązywać. Zwłaszcza w górskiej części wyspy. W czasie tych 11 dni wyspa zaserwowała temperaturę od 6 do 28 stopni, palące słońce, lodowatą ulewę, mgły a na deser kalimę! Zwykle wystarczyło przejechać kilkanaście kilometrów, by pogoda zmieniła się o 180 stopni. Szybciutko wyrobiliśmy więc nawyk wożenia w bagażniku ciuchów na różne okoliczności, z długimi spodniami i zimowymi kurtkami włącznie.
W ogóle Gran Canaria zmienna jest i to jest w tej wyspie według mnie szczególnie frapujące. Niewielka a pełna kontrastów. Od plaż ze złocistym piaseczkiem, wysmaganej wiatrem ziemi jałowej, przez rajsko zielony interior, po góry i najeżone klifami wybrzeże – a to i tak w dużym uproszczeniu. Wyspa kipi od przyrodniczych niuansów z różnych klimatycznych bajek, które gdzie indziej w świecie dzielą tysiące kilometrów. A na Gran Canarii kilkanaście.
Może i jest mała – 47 kilometrów szerokość i 55 długości – ale co z tego. Orografia wyspy sprawia, że przemieszczanie się po Gran Canarii zajmuje wieki. Mniej więcej 2/3 obwodu oplata autostrada, która – uwaga! – miejscami ma po pięć (!) pasów w każdą stronę. Łączy m.in. stolicę Las Palmas z lotniskiem i kurortami na południu. Nią się śmiga, ale chcąc zapuścić się w interior Gran Canarii, który – bądźmy szczerzy – jest tym, co najlepsze, prędkość spada do 40 kilometrów na godzinę. Maks.
To nie tak, że drogi na Gran Canarii są kiepskiej jakości. Bynajmniej. Większość nawierzchnię ma gładką jak stolnica, a pobocza świecą odblaskami jak choinka na Placu Zamkowym. Ale co z tego, skoro wewnątrz Gran Canarii drogi składają się z podjazdów i zakrętów, zwykle doklejonych do przepaści.
Jakby projektowała je osoba chorująca na Parkinsona, która za punkt honoru przyjęła, by jak najwierniej oddać plątaninę jelita cienkiego. Pół biedy jeśli droga ma dwa pasy, ale wcale rzadko zdarzają się takie szerokości na 1,5 – 1 auto. To zwykle te bez numerów, sprytne skróty prowadzące przez zagubione w górach wioseczki.
Myślałam, że po Maderze już nic nie zrobi na mnie wrażenia. Byłam w błędzie.
Nie należy przywiązywać się do godzin otwarcia atrakcji turystycznych i gastronomii podanych na mapach google’a. Doświadczenie uczy, że często rozmijają się ze stanem zastanym. Miało być otwarte – jest zamknięte, ale bywało też na odwrotnie. Taka przygoda przydarzyła mi się na Gran Canarii tyle razy, że pogubiłam się w rachunkach.
Czy Gran Canaria zachwyciła mnie kulinarnie? Nieszczególnie, ale jest tu jedna rzecz, której wspomnienie powoduje u mnie lekki ślinotok. Gran Canaria, czy szerzej Kanary, są serowarskim eldorado. Produkuje się tu masę serów, bez problemu kupicie je w sklepach spożywczych na wyspie. Szczególnie polecam sery z owczego i koziego mleka. Ciekawe są zwłaszcza kozie, bo pozbawione tego charakterystycznego zapaszku i posmaku, który – przynajmniej dla mnie – kozi nabiał czyni non eatable. Sami spróbujcie.
Gran Canaria jest jedną z Wysp Kanaryjskich, która ma własne źródła słodkiej wody. Mimo to kranówka – pochodząca częściowo z odsalanej wody – jest obrzydliwa w smaku. Zaparzona na niej herbata ziołowa smakowała jak napar z glonów. Wodę pitną najlepiej kupować w baniakach.
Pro tip: na lotnisku są poidełka z filtrowaną wodą. Nie zapomnij więc o własnej pustej butelce!
Nocleg na Gran Canarii – sprawdzone miejsca
Szukając noclegów na Gran Canarii zauważyłam pewną prawidłowość – miejscówki na południu i w Las Palmas są dużo droższe niż w mniej zurbanizowanych regionach wyspy. Opanowana przez lokalsów północ jest tańsza, więc jeśli komuś nie zależy na plaży pod nosem warto tam szukać miejsc noclegowych.
Nasz 11-dniowy pobyt na Gran Canarii podzieliłam na część górską i oceaniczną. Obie miejscówki przewyższyły oczekiwania.
Nad oceanem zatrzymaliśmy się w apartamencie Blue Sea w El Pagador w przytulnie urządzonym trzypokojowym mieszkaniu z kuchnią, dwiema łazienkami, pralką, szybkim internetem i – last but not least – salonem z widokiem na Atlantyk (nic tak nie koi jak szum rozbijających się o brzeg fal). Z plusów prosty jak drut dojazd z lotniska, darmowe parkowanie pod budynkiem, przystanek autobusowy i sporo knajp w zasięgu krótkiego spaceru. Małym minusem był brak sklepu w najbliższej okolicy, ale rekompensują go liczne markety spożywcze w odległości kilka minut jazdy autem.
Opinie, zdjęcia i rezerwacje tutaj.
W górach nocowaliśmy w Fontanales – sennej wiosce bardziej przypominającej miasteczko. Nasz dwupokojowy apartament LOFT Fontanales miał znów wszystko, czego potrzeba do szczęścia z kuchnią i pralką włącznie. A także elektryczny grzejnik i dodatkowe koce – przydały się, bo noce w górach były chłodne. Przemiła i pomocna właścicielka na przywitanie zostawiła wino i kawę. We wsi jest mały sklep spożywczy, bar oraz 3 restauracje. Kilka razy dziennie dojeżdża autobus. Nie było też problemu z (darmowym) parkowaniem. Jednak dla mnie kluczowym argumentem były szlaki, które przecinają wieś. Można od razu wyskoczyć w góry (polecam zwłaszcza trekking do Mirador de Pinos de Gáldar). No i cena – za noc płaciliśmy ok. 50 EUR.
Opinie, zdjęcia i rezerwacje tutaj.
Jeśli nie lubicie planować wakacji na własną rękę – bogatą ofertę wakacji na Gran Canarii znajdziecie na stronie ITAKI. |
Atrakcje, które warto odwiedzić na Gran Canarii
Gran Canaria wyspa, w której dziedzictwo historyczne przeplata się z przyrodniczym. Opowiem wam o najciekawszych atrakcjach, które odwiedziłam. Kolejność przypadkowa.
Wydmy w Maspalomas
Listę top atrakcji na Gran Canarii zaczynam od miejsca, które niepodobne jest do żadnego innego na wyspie – pustynnych wydm. Dunas de Maspalomas to rezerwat przyrody obejmujący 400 hektarów lotnych piachów porośniętych gdzieniegdzie skąpą roślinnością.
Skąd się tu wziął (piach, nie roślinność)? Przywiało je z Afryki.
Kontrast złocistych pagórków z migoczącym błękitem oceanu jest doprawdy fascynujący. Zwłaszcza w wietrzny dzień, gdy ziarenka piasku przesypują się, tańczą i wirują. Spacer po wydmach pozwala poczuć się jak na prawdziwej pustyni. O ile zapomnimy, że Maspolomas to nie tylko wydmy, ale przede wszystkim zabudowany banalną architekturą turystyczny kurort jakich sporo na południu Gran Canarii.
Hotele-potworki wyrastają na granicy rezerwatu, co zresztą negatywnie wpływa na stan wydm. Zabudowa zakłóciła naturalną cyrkulację wiatru, przez co rokrocznie 40 000 metrów sześciennych piasku z Maspalomas bezpowrotnie ląduje w oceanie. Wydmy znikają. By nie szkodzić im jeszcze bardziej, spacery dozwolone są tylko w wyznaczonymi ścieżkami.
Salinas de Tenefé
Marzył mi się spacer między salinami i proszę – dream come true na Gran Canarii. Salinas de Tenefé to istniejąca od ponad 250 lat rzemieślnicza warzelnia soli, zlokalizowana na południu, mniej więcej w połowie drogi między Maspalomas a lotniskiem.
Sól pozyskuje się tu tradycyjnie, odparowując w odkrytych basenach wodę z Atlantyku. Jeśli kogoś interesują dokładne cyfry, roczny urobek to 120 ton. Na miejscu można prześledzić ten proces, przespacerować się wśród panwi, a na koniec zaopatrzyć w sól w sklepiku. Jeśli traficie tu w wietrzny dzień (czyli właściwie każdy :P) drobinki soli będziecie mieć na wszystkim – we włosach, na okularach i ustach.
Samodzielne zwiedzanie Salinas de Tenefé jest bezpłatne. Warto, bo to coś z innej bajki niż zwiedzanie kopalni w Wieliczce i Bochni (BTW poszukiwaczom nietuzinkowych doświadczeń polecam wielicką trasę górniczą; moje wrażenia).
Artenara – miasto domów w jaskiniach
Jedno z bardziej urokliwych miasteczek na Gran Canarii, którego czar dodatkowo podbija położenie – 1270 m. n.p.m. Gospodarze Artenary czynią z tego faktu użytek. W miasteczku doliczyłam się czterech punktów widokowych (po hiszpańsku mirador) pozwalających podziwiać uroki okolicy z różnych perspektyw.
Ale to nie wszystko. Artenara była zamieszkana na długo nim do brzegów Gran Canarii przybiły statki z kolonizatorami. Dziedzictwem rdzennej ludności są casas cueva – domy w jaskiniach. Wielu współczesnych mieszkańców Artenary nadal w nich mieszka, a po zwiedzaniu Museo Etnográfico Casas Cueva de Artenara można im tego troszkę zazdrościć.
Muzeum tworzy zespół siedmiu niewielkich jaskiń (najpewniej zamieszkanych już w czasach przedhiszpańskich). Każdą, przy pomocy tradycyjnych mebli i charakterystycznych dla regionu elementów wyposażenia, zaaranżowano na inne pomieszczenie – sypialnię, kuchnię, pralnię etc. Z ukwieconego patio roztacza się fantastyczny widok na okolicę. Na miejscu dostępne są materiały po polsku – rzecz rzadko występująca w naturze, więc tym bardziej godna odnotowania. Wstęp jest bezpłatny, ale mile widziane są drobne datki na działalność.
A skoro jesteśmy przy pradziejach Gran Canarii…
Cenobio de Valerón
Archeologiczne dziedzictwo to jedna z mocniejszych stron Gran Canarii. Właściwie można by zwiedzić wyspę tylko pod tym kątem. Ja wybrałam się w jeszcze jedno miejsce.
Leżące nieopodal miejscowości Santa Maria de Guía, Cenobio de Valerón z oddali przypomina ser Mazdamer. Tylko że skalny. Ten zespół ponad 300 (!) wielopoziomowych jaskiń pradawnym Kanaryjczykom służył jako spichlerz na zboże i narzędzia rolnicze. Być może także miejsce pochówku.
Co zabawne, nim Cenobio de Valerón wzięli pod lupę archeolodzy, sądzono, że jaskinie pełniły funkcję rodzaju klasztoru, w którym panny młode przygotowywano do zamążpójścia.
Wejście płatne (w lutym 2024 3 EUR).
Museo del Plátano
Północ Gran Canarii należy do plátano – plantacji bananowców. I nie jest to najpiękniejszy element pejzażu wyspy. Ogrodzone wysokimi murami, szczelnie opakowane w zakurzone plandeki, zakrywają co bardziej płaskie kawałki gruntu. Czyżby bananom do wegetacji potrzeba ciszy i cienia? A może uprawy bananów to wstydliwy sekret, który należy trzymać z dala od ciekawskich oczu?
Nie i nie. A skąd ta cała plandekoza północy Gran Canarii wyjaśni się podczas wizyty w Museo del Plátano nieopodal Arucas. Banalny z pozoru owoc okazuje się pełen niespodzianek oraz – BREAKING NEWS! – wcale nie rośnie na drzewach.
Museo del Plátano to jedna z najnowszych atrakcji Gran Canarii, ale zorganizowana niezwykle sprawnie. Plantację – niczym nie zakrytą – zwiedza się w kameralnych grupach po angielsku lub hiszpańsku (bilety lepiej kupić z wyprzedzeniem). Oprowadzają charyzmatyczni przewodnicy, a w cenie wstępu jest także degustacja uprawianych tu bananów oraz dżemów i alkoholów z nich wytwarzanych (najdziwniejsze w smaku okazało się bananowe wino musujące w typie prosecco). Na miejscu jest też nieźle zaopatrzony sklepik z bananowymi pamiątkami, nie tylko spożywczymi, a teren jest tak pięknie zaaranżowany, że nie ma się ochoty stamtąd ruszać.
Bodega Los Berrazales
Podobnie rzecz się ma z plantacją kawy położoną na przedmieściach Agaete. Chciałoby się napisać, że to jedyne miejsce w Europie, gdzie uprawia się kawę, ale hola, hola, Wyspy Kanaryjskie geograficznie to już Afryka! Mniejsza jednak o to. Dla mnie, jako kawoholiczki, liczyło się, że wreszcie mogę zobaczyć drzewko kawowe in situ, a następnie skosztować naparu z jego ziaren.
Ale Bodega Los Berrazales to znacznie więcej niż kawa. W gospodarstwie działa także kameralna winnica, uprawia się jabłka, pomarańcze, awokado, mango oraz – oczywiście – banany. Teren jest miło dla oka zaaranżowany i otwarty na turystów.
W cenie biletu (12 EUR w lutym 2024) mamy krótkie oprowadzanie po plantacji i winnicy (język angielski lub hiszpański) oraz degustację, którą najtrafniej będzie opisać jako małą ucztę.
Prócz podawanej w ślicznych filiżankach kawy, dostajemy do skosztowania kanaryjski ser, sucharki (nie sądziłam, że napiszę to kiedyś o sucharach, ale te na Gran Canarii są przepyszne, a sekretem ich smaku jest anyż), kanapki z pastą z lokalnego chorizo, domowe ciasto, dżem z kawy i jabłek (niebo!) oraz trzy rodzaje wina, polewanego bynajmniej nie na naparstki.
Poczęstunek podawany jest na patio, w niezobowiązującej, niemalże rodzinnej atmosferze. Na miejscu można zaopatrzyć się we wszystkie podawane tu smakołyki.
Warto wiedzieć, że Bodega Los Berrazales jest atrakcją bardzo popularną, ale przyjmowanie turystów mają tu świetnie przećwiczone. Nie trzeba rezerwować zwiedzania, wystarczy przyjechać w godzinach otwarcia. Na miejscu jest niewielki parking, dojazd jest ciut karkołomny, ale to w sumie nic szczególnego na Gran Canarii.
Pro tip: Zwiedzanie Bodega Los Berrazales znajdziesz w programie tej wycieczki po wyspie
Droga GC-200
Czy droga może być atrakcją? Może. Na pewno na Gran Canarii.
Na wyspie wszystkie drogi, no może poza autostradami, są widowiskowo wytyczone. Wyrzut adrenaliny miałam właściwie za każdym razem, gdy wsiadałam do auta (nie będąc przy tym kierowcą). Gdy myślałam, że temat został oswojony, Gran Canaria czymś mnie zaskakiwała. I tak w koło Macieju.
Ale, przykład drogi GC-200 pokazuje, że nie taki diabeł straszny. Jechałam nią na początku i pod koniec pobytu, i za drugim razem moja wewnętrzna panikara nie mogła się nadziwić, co niby w niej było takiego strasznego. Że wąska, kręta i przepaście? Panie, na Gran Canarii są same takie drogi. Nie ma się nad czym rozwodzić.
No chyba, że mówimy o widokach, a te GC-200 serwuje obłędne. Czy jest to najbardziej widowiskowa droga Gran Canarii? Być może, ale top 3 na pewno. GC-200 opasa zachodnią część wyspy – dziką, skalistą i rzadko zaludnioną. Biegnie od Agaete na północy do Puerto Mogan na południu. Po drodze, prócz niepoliczalnej ilości zakrętów, czeka kilka miejsc, wartych co najmniej krótkiego postoju.
Mirador del Balcón – punkt widokowy w formie przeszklonego balkonu wysuniętego z klifu w ocean. Uwaga! By do niego dojechać trzeba zjechać na ślepy fragment GC-200.
Los Azulejos De Veneguera – tęczowe skały to jedna z osobliwości Gran Canarii. Pasma jadeitowo zielone mieszają się ze skałą w barwie ochry. Wygląda niesamowicie! Obok działa stragan z owocami oraz świeżo wyciskanymi sokami.
Na rozprostowanie nóg można zafundować sobie krótki trekking Circular Veneguera. Ta niespełna sześciokilometrowa pętelka nie jest aż tak malownicza, by specjalnie tu jechać z innej części Gran Canarii, ale jako przerywnik w trasie będzie super. Zaczyna się (i kończy) przy przystanku autobusowym Veneguera.
W którą stronę się nie skierujemy, wpierw czeka nas spacer przez tereny wiejskie, później między opuncjami, a gdy skończą się kaktusy – strome i zdradziecko śliskie podejście po wulkanicznym żwirze. Kto choć raz nie zaliczy tu telemarka niech pierwszy rzuci kamieniem. Szlak przecina przełęcze w poprzek i dalej serwuje wędrowcowi powtórkę z rozrywki: żwir, opuncje i wiejska sielanka. W tej kolejności. Po drodze zero cienia, za to mnóstwo widoków.
GC-200 kończy się w Puerto Mogan – całkiem ładnej miejscowości turystycznej z małą plażą, dużymi hotelami i więcej niż zadawalającą ofertą gastronomiczną przy promenadzie. Jeśli na obiad, to tylko tu. W przewodnikach Puerto Mogan bywa nazywane „Wenecją Gran Canarii”, ale to bardziej pobożne życzenie niż rzeczywistość. Na wpół wyschły kanał, przez który przerzucono kilka mostków, miasteczka Wenecją nie czyni. Że tak powiem.
PS Inną super widokową drogą na Gran Canarii jest GC-605 z Mogan do Presa de las Niñas. Można ją połączyć z jazdą GC-200, aleeee… nie radzę tego robić. Co za dużo zakrętów, to nie zdrowo. Serio.
Co przeczytać przed wyjazdem na Wyspy Kanaryjskie?
Jedyną znaną mi książką na temat tego kawałka świata jest „Fuerte” Kaspra Bajona. Autor pisze przede wszystkim o Fuerteventurze, ale mimochodem przemyca też sporo ciekawych informacji na temat całego archipelagu Wysp Kanaryjskich. Więcej o Gran Canarii znajdziesz w tym przewodniku specjalistki od Kanarów Bereniki Wilczyńskiej. |
Szlaki trekkingowe na Gran Canarii
Najlepszym sposobem by doświadczyć przyrodniczej i krajobrazowej różnorodności wyspy jest ruszyć na szlak. W czasie pobytu prawie codziennie gdzieś się włóczyłam. Podstawowym kryterium wyboru trasy – prócz malowniczości – była długość i suma przewyższeń. To miały być urozmaicone spacery, a nie górskie wyrypy. I takie są to propozycje.
Mam też refleksję – w porównaniu z Polską szlaki na Gran Canarii są oszczędnie znakowane. Nie trudno z nich zboczyć (o czym wiem co nieco z autopsji). Mapy turystyczne offline to must podczas trekkingów. Podobnie jak porządne buty, najlepiej takie stworzone z myślą o chodzeniu po górach. Klapki i podobne wynalazki to prosta droga, by urlop skończyć u ortopedy.
Caldera de Bandama (Camino Borde de Caldera Bandama)
Jeden z najfajniejszych trekkingów na Gran Canarii, a dla mnie – fanki wulkanów – fajny podwójnie. Szlak Camino Borde de Caldera Bandema prowadzi po obwodzie krateru. Bandama ostatni raz dała o sobie znać 2000 lat temu, a jej erupcja była ostatnią wulkaniczną aktywnością na Gran Canarii.
Szlak nie jest ani trudny, ani długi. Pętla ma ok. 3,5 km i niewielkie przewyższenia, a jedyną trudnością może okazać się sypka nawierzchnia. Idzie się bowiem po czymś, co z braku lepszego słowa, nazwałabym ruchomym wulkanicznym żwirem. Dość śliskim i upierdliwie sypiącym się do butów. Kompletny brak cienia Bandama wynagradza nieprzerwanym potokiem widoków na wybrzeże i okoliczne wzniesienia.
Ale to nie koniec atrakcji, do wulkanu można też zejść. Do wnętrza prowadzi krótkie ale strome zejście. Na dnie, prócz oszałamiającej bujnością roślinności (a w każdym razie tak się z nią sprawy miały w lutym), znajduje się opuszczone gospodarstwo – La Casa de Agustin. Nie powiem, ma klimat.
W oborze zastałam pluszową krowę na postronku, w domu – zaścielone łóżko, a na przykrytym ceratą stole w kuchni – jabłka. Ostatni mieszkaniec Bandamy zmarł w 2020 roku. Gdy w drodze powrotnej będziesz dyszeć pod górę pomyśl, że Augustinito wspinał się tędy świątek-piątek do 93 roku życia.
Można jeszcze zdobyć szczyt Pico de Bandama (575 m npm), w wersji na leniwca nawet samochodem.
Na miejscu znajdziecie parkingi, przystanek autobusowy i kilka knajpek. Warto spróbować uprawianego na stokach Bandamy wina. Czerwone ma bardzo ciekawy smak.
Roque Nublo – symbol Gran Canarii
Kolejny klasyk Gran Canarii i przy okazji drugi najwyższy szczyt wyspy (1813 m n.p.m.). Roque Nublo to w rzeczywistości nek – pozostałość komina wulkanu. Skalny monolit z pionowymi ścianami, posadzony na dość rozległym płaskowyżu. Świetnie wygląda zarówno z bliska jak i z oddali, zresztą widok na Roque Nublo (oraz drugi charakterystyczny nek – Roque Bentayga) to kanon najpiękniejszych widoków Gran Canarii.
Najkrótsze dojście do Roque Nublo prowadzi z parkingu La Goleta – półtorakilometrowe podejście nie jest szczególnie wymagające, choć ma kilka bardziej stromych momentów po wyślizganych kamieniach. Mało, więc spacer rozszerzyłam o pętlę wokół masywu szlakiem S-70. Fajna, górska trasa częściowo prowadzącą przez sosnowy las. Trudności techniczne – zero, za to sporo fajnych widoków w pakiecie. I w odrażeniu od ścieżki na Roque Nublo, po której kursują pielgrzymi jak na Giewont, tu było niemal bezludnie.
Barranco de los Cernícalos – szlak wzdłuż „lewady”
Wąwozy (po hiszp. barranco) to jeden z charakterystycznych elementów krajobrazu Gran Canarii. Wyspę przecinają ich dziesiątki, a Barranco de Los Cernícalos należy do najpiękniejszych. Jego dnem płynie całoroczny strumień, co jest raczej wyjątkiem niż regułą, dzięki czemu barranco porasta bujna roślinność. Od kaktusów po wierzbę kanaryjską, której wąwóz jest największym skupiskiem na wyspie.
Strumień w początkowym odcinku Barranco de Los Cernícalos ujęto w koryto, przypominające lewady na Maderze, ale im głębiej w wąwóz, tym robi się bardziej dziko i zielono (dosłownie – momentami wędruje się nisko sklepionym roślinnym tunelem). Pod koniec wodę spiętrza kilka wodospadów. By zobaczyć wszystkie w pewnym miejscu trzeba odbić w prawo lekko pod górę. Oczywiście nie ma żadnych oznaczeń, trzeba się posiłkować mapami w telefonie.
Szlak Barranco de Los Cernícalos ma kilka trudniejszych momentów, ale generalnie jest niewymagający technicznie. Ma ok. 7 km długości w obie strony (wraca się tę samą drogą). Samochód można zostawić na jednym z małych parkingów w Los Arenales (na mapach oznaczone jako Area Recreativa).
Barranco del Álamo – mój ulubiony szlak na Gran Canarii
Kolejny krótki, ale bardzo efektowny szlak wśród zieleni, od której przybyszowi z Europy Środkowej w lutym może się zakręcić w głowie. Korzonek w korzonek rosną tu obok siebie nasturcje (akurat kwitły), koniczyna, kaktusy i palmy – by wymienić tylko te bardziej rzucające się w oczy. Ach, i jeszcze monstery z liśćmi wielkimi jak plażowe parasole.
Największą atrakcją szlaku Barranco del Álamo są jednak podejścia schodo-drabinami – fajne urozmaicenie wędrówki dnem wąwozu. Ta wyższa ma cztery metry wysokości.
Szlak zaczyna się w miejscowości Teror, zejście do barranco jest od strony Calle Monteverde. Na szczęście oznaczone szlakowskazem – inaczej nie sposób, by go było znaleźć. Wrócić można tę samą trasą lub drogami wiejskimi z minimalnym ruchem aut. Całość ma ok. 5 km.
Swoją drogą warto zatrzymać się na dłużej w Terorze – uroczym miasteczku słynącym z kultu Matki Boskiej Sosnowej – patronki Gran Canarii. Prócz ciekawego kościoła, stada kur biegających samopas po starówce (nie pytajcie o co chodzi, sama chciałabym wiedzieć), warto zwrócić uwagę na rzeźbione drewniane balkony – charakterystyczny element architektury Teroru.
Na kawę i coś na ząb polecam Bar Nuevo Iris na placu przy kościele, które serwuje kanapki i tapasy. Porcje uczciwe, a ceny niewygórowane.
Bonus: rezerwat Los Tilos de Moya
Ten szlak ma jedną zasadniczą wadę: jest za krótki. Serio!
Licząca ok. 2 km pętelka prowadzi przez jedną z ostatnich naturalnych ostoi lasu wawrzynowego na Gran Canarii. Szlak jest prosty jak drut i pomijając jedno podejście – płaski. Spacer nim to rozkosznie relaksujące doświadczenie (o ile doświadczenia tego nie psują wrzaski innych turystów).
Prócz laurisilva rezerwat Los Tilos de Moya jest domem dla innych gatunków roślin charakterystycznej dla lasów podzwrotnikowych, niektórych endemicznych dla Kanarów. By dowiedzieć się więcej spacer można zacząć (lub skończyć) w Centro de Interpretación de Los Tilos de Moya. Dzięki wizycie w nim wiem, że ptaki przyglądające się mi spomiędzy wawrzynów, to tutejsze odmiany zięby i rudzika. W sąsiedztwie centrum można zostawić auto, ale miejsc postojowych nie ma wiele.
Zachód słońca na Gran Canarii – polecane miejscówki
Uroda zachodów słońca na Gran Canarii zachwyciła nawet mojego marudnego męża – człowieka obojętnego na romantyczny i wizualny wymiar tego zjawiska.
Jednak spektakl z udziałem chmur, gór, kolorów z obowiązkową Teide* w tle ruszył nawet jego kamienne serce. Zresztą trudno, żeby było inaczej, bo to uczta dla oczu. Tych zachodów słońca, którymi uraczyła nas Gran Canaria nie zapomnę nigdy.
Dokąd zatem wybrać się po najlepsze widoki i wrażenia? Polecam te trzy miejsca.
* Teide (3718 m. n.p.m.) to wulkan na sąsiedniej Teneryfie i przy okazji najwyższe wzniesienie Hiszpanii.
Zachód słońca na Pico de las Nieves
Mierzące prawie dwa tysiące metrów Pico Nieves to najwyższy szczyt Gran Canarii. Jego nazwę można przetłumaczyć jako „szczyt śniegu”. W lutym śniegu nie było, ale zimno – owszem.
Pico Nieves można zdobyć jednym z kilku szlaków, albo… wjechać autem. My zdecydowaliśmy się na opcję na leniwca, podjechaliśmy tu jakiś kwadrans przed zachodem słońca. Przy tarasie widokowym jest niewielki parking (szybko się zatyka).
Widok z Pico Nieves nie ma sobie równych. Mamy tu wszystko: Roque Nublo, Roque Bentayga, krajobraz, który w krajach anglojęzycznych określa się jako „dramatyczny” i z braku lepszego słowa niech tak zostanie. Teide w tle także odhaczone. Jeśli dodamy do tego chmury, to efekt przywodzi na myśl płótna niemieckich romantyków pokroju Caspara Davida Friedricha. Ale na żywo.
Pro tip: Zachodem słońca na Pico Nieves kończy się ta objazdówka po Gran Canarii (w programie także spacer na Roque Nublo).
Zachód słońca na Mirador Astronómico de la Degollada de las Yeguas
Punkt widokowy przy drodze GC-60 (ok. 10 km na północ od Maspalomas) dostarcza innych wrażeń niż Pico Nieves. Ta część Gran Canarii przywodzi na myśl Arizonę. To wysmagany wiatrem i spalony na wiór krajobraz księżycowy z nader skromną szatą roślinną. Raczej kolczastą niż liściastą.
Jednak ta ziemia jałowa, poprzecinana wąwozami i z drogą doklejoną do przepaści, cudownie komponuje się z różowym światłem złotej godziny. Wiem, bo trafiliśmy tu chwilę przed zachodem słońca. To był przypadek, ale jakże szczęśliwy.
Zachód słońca w Cruz de Tejeda
W tej maleńkiej górskiej osadzie na środku Gran Canarii krzyżują się drogi i szlaki turystyczne. Przejeżdżaliśmy przez Cruz de Tejeda tyle razy, że w końcu postanowiliśmy zatrzymać się i sprawdzić, czy jest tu coś ciekawego. Intuicja nas nie zawiodła.
Przypadkiem odkryliśmy ukrytą perełkę Gran Canarii.
Parador de Cruz de Tejeda to przede wszystkim hotel (nocowałabym i na bank zrobię to, gdy kiedyś wrócę na wyspę), ale ma też kafeterię dostępną dla gości z zewnątrz. Z tarasem. A widok z tarasu – rzecz jasna na zachód – jest taki, że klękajcie narody. Główną rolę gra w nim Roque Bentayga.
Co ciekawe, ceny w kafeterii nie odbiegają od cen w innych miejscach na Gran Canarii.
PS goście hotelu te zachody słońca mogą obserwować z zewnętrznego basenu.
Niektóre linki w tekście są partnerskie. Dokonane przez nie zakupy pomogą mi dalej rozwijać stronę, by nadal udostępniać masę wartościowych treści ZA DARMO i bez reklam. |
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
Jak śpi się u Le Corbusiera w najsłynniejszym bloku świata? Sprawdziłam!
Terceira: przewodnik po mniej znanej wyspie Azorów (powalające widoki gratis)
Azory – subiektywne zestawienie epickich miejsc na wyspie Sao Miguel
Dokąd na weekend z Krakowa – 13 propozycji wypadów raczej dalej niż bliżej
Rejs po Nilu – przygody i niewygody. 10 rzeczy, które chciałabym wiedzieć przed wyjazdem
Przydało się? Udostępnij znajomym!
Postaw mi wirtualną kawę. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
Zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!
Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej