Pewnego razu wybrałam się do Huis Ten Bosch. Dziś myślę o nim jako o najdziwniejszym miejscu, jakie odwiedziłam w Japonii.
Przybyłych wita gmaszysko z czerwonej cegły. Mogłoby być siedzibą parlamentu jakiegoś europejskiego państwa albo rezydencją rodziny królewskiej. Jest hotelem. Potem robi się jeszcze ciekawiej, bardziej groteskowo. Jakby holenderskie miasteczko spadło z nieba w prefekturze Nagasaki.
Huis Ten Bosch łudząco przypomina kawałek hanzeatyckiej Europy. Po kanałach pływają barki, równe jak od linijki ulice wypełniają kamieniczki przypominające domki z piernika. Są place, ławki i trawniki, drewniane wiatraki i ogród w stylu francuskim. W strefie gastronomicznej podają pizzę i kiełbasę z rusztu. Sklepy sprzedają weneckie maski, sery, saboty i ceramikę z Bolesławca.
Mgnienie oka zajmuje wjazd na taras widokowy w wieży katedry utrechckiej (w wersji Huis Ten Bosch pozbawionej jednak kościelnego korpusu). Z wysoka coś zaczyna zgrzytać. Zielone wzgórza i zatoka Ōmura to nie płaskie jak naleśnik Niderlandy. Parking samochodowy wyrzucono na sztuczne wyspy. Wdzięczne detale okazują się odlewami z betonu, dekoracje elewacji przy bliższym oglądzie ujawniają przypadkowość, jakby wygenerowała je AI. I tak dalej.
Potiomkinowska wioska, ale jaka fascynująca. Udający Holandię park rozrywki Huis Ten Bosch jest jak ze snu.
Gdy myślę o drodze, która zaprowadziła mnie do Japonii (i napisania tej książki), widzę kilka kamieni milowych
Pierwszy: właśnie skończyłam pierwszy rok filmoznawstwa i jadę na Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty. Tamtego roku gościem specjalnym był japoński reżyser Shinya Tsukamoto. Znany mi wówczas tylko ze słyszenia twórca Tetsuo – filmu kultowego w kręgach młodych i gniewnych filmoznawców, do których – rzecz jasna – aspirowałam. Nie opuściłam żadnego seansu, zostałam fanką twórczości Tsukamoto. Mam z nim wspólne zdjęcie, na którym oboje uśmiechamy się nieśmiało.
Drugi: muszę wybrać, komu poświęcę pracę magisterską. Studiowałam przekonana, że to będzie agent 007. Jednak mój promotor w uprzejmy, acz stanowczy sposób każe mi Jamesa Bonda wybić sobie z głowy. Wracam więc do Shinyi Tsukamoto. Dzisiaj myślę, że to był skok na główkę w nieznane. I najlepsze, co zawdzięczam studiom. Po studiach (i obronionym na pięć dyplomie) rzuciłam filmy, ale nie Japonię. Fascynacja tym krajem okazała się nieuleczalna.
Trzeci: aby napisać pracę o japońskim reżyserze, musiałam się dowiedzieć czegoś o Japonii. A byłam zielona jak matcha. Moje wyobrażenia (bo przecież nie wiedza) ograniczały się do powieści Murakamiego oraz filmów Tsukamoto, Akiry Kurosawy, Takashiego Miike i Między słowami Sofii Coppoli. Zabrałam się do dzieła z entuzjazmem, o jaki sama siebie nie podejrzewałam. Czytałam wszystko, co miało cokolwiek wspólnego z Japonią. Włącznie z kodeksem samurajskim bushido i książką o tańcu butoh. By zrozumieć więcej i lepiej, w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie chodziłam na lekcje ceremonii herbacianej. Jadłam pałeczkami.
Do pełni brakowało mi tylko jednego: wykarmione literaturą i filmami wyobrażenia skonfrontować z rzeczywistością. Udało się to dopiero po dziesięciu latach.
Czwarty: gdy po raz pierwszy poleciałam do Japonii, tydzień zajęło mi otrząśnięcie się z szoku kulturowego. Myślałam, że tyle lat studiów nad przedmiotem, czytania i oglądania przygotuje mnie na Japonię. Byłam w błędzie. Wprawiła mnie w głębokie zdumienie. Musiałam się z nią oswoić, rozgryźć ją, zdekodować. Ale nawet teraz nie przestaje mnie zaskakiwać.
Dlatego najlepsze, co można powiedzieć komuś, kto po raz pierwszy wybiera się do Japonii, to: spodziewaj się niespodziewanego.
Ludzi kręcą w Japonii różne rzeczy
Mnie najbardziej fascynuje to, jak japońska i zachodnia kultura ze sobą rezonują. Jak przenikają się, nawzajem inspirują i oddziałują na siebie, tworząc nowe formy wyrazu, smaki i wartości. I to właściwie w każdej dziedzinie. Od sztuki przez kulinaria po technologię i miejsca takie jak Huis Ten Bosch.
O tym jest ta książka, której wstęp właśnie przeczytałaś/łeś.
W „Japonia. Kraj możliwości” szukam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania
- Dlaczego Tokio jest takie brzydkie?
- Dlaczego my się tak wstydzimy nagości w onesenie, a Japończycy nie? Ale nie mamy oporów latem chodzić półnago po ulicach?
- Jak do tego doszło, że Japonia zrewolucjonizowała rynek urządzeń sanitarnych?
- Dlaczego katolicyzm się nigdy nie przyjął (choć próbowano go forsować) i co z tego wynikło dla japońskiej kultury? I dlaczego do jasnej ciasnej Japończycy uważają, że mają grób Jezusa?
- Co bloki, w których mieszkamy zawdzięczają japońskiej tradycyjnej architekturze (SPOILER: sporo).
- Czy japońskie pociągi naprawdę się nie spóźniają, krowy są masowane, a od nadmiaru glutaminianu sodu (japoński wynalazek) eksplodują mysie głowy?
W czasie premiery książki w Czwórce Polskiego Radia padło pytanie: dlaczego kraj możliwości w tytule? A choćby dlatego, że w Japonii można w knajpie spróbować sashimi z kurczaka. Surowe kurczęce mięso jest przysmakiem w prefekturze Kagoshima. Jak smakuje? Akurat z tej możliwości Japonii nie skorzystałam. Ale więcej takich smaczków znajdziecie w mojej japońskiej książce.
Moją książkę o Japonii kup tutaj. Wszystkie zdjęcia ilustrujące tekst zrobiłam w Huis Ten Bosch, do którego bilety kupisz tutaj.
* Niektóre linki zamieszczone w tekście są afiliacyjne. Ale nie polecam tutaj niczego, co mi się nie podoba!
Przydało się? Udostępnij znajomym!
Postaw mi wirtualną kawę. Da mi to poczucie, że to, co robię ma sens.
Po więcej pomysłów zajrzyj do spisu treści bloga.
Zostań ze mną na dłużej, aby nie przegapić kolejnych tekstów.
Polub na Instagramie i Facebooku!
Lub zapisz się do newslettera z powiadomieniami o nowych artykułach.
DZIĘKUJĘ!
Podobne artykuły
Cześć!

Nazywam się Zofia Jurczak, a to moja strona poświęcona podróżom
Jestem kulturoznawczynią (UJ), stypendystką Miasta Krakowa. Moje koniki to Kraków (napisałam o nim dwie książki), muzea, miasteczka, dziedzictwo kulturowe i historyczne. Kocham Japonię, uwielbiam wyspy. W podróży napędza mnie ciekawość. Na stronie piszę o tym, co mnie kręci.
Więcej